O mnie

Moje zdjęcie
Czasem wierząc w ideały tracimy marzenia.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Klucz

kiedy pytacie mnie czy byłem w piekle
tak gdy wiedziałem ale wciąż wierzyłem
pragnąć ratować to co było piękne
oddałem wszystko i wszystko straciłem

" Klucz "

Czuje jak wolno mi życie ucieka.
Lecz to dla Ciebie dzisiaj nic nie znaczy.
Ja nadal żyje,ciągle jeszcze czekam.
Gaśnie nadzieja że będzie inaczej.

Odejdzie ze mną to co we mnie było.
Pierwsze pożegnam bolesne wspomnienia.
Potem tęsknotę, bezgraniczną miłość.
Ostatnie myśli mego przebaczenia.

Kiedyś jedyna byłaś pośród ludzi.
Chociaż nie widzisz, że dla Ciebie żyłem.
Dziś nawet nie wiem czy położysz kwiaty.
Lecz wszystkie klucze Tobie zostawiłem.




Czy tego chciała gdy znów powróciła?
Czy nie rozumie że ja wiem dlaczego?
Kiedyś walczyłem a ona niszczyła.
Znam całą prawdę, ale co mi z tego?

Trucizna

Tak myślałem jednak przyjdziesz do mnie.
Za swe winy czekając przeprosin.
Czule zagrasz na strunach mych wspomnień.
Trochę prawdy nieszczerej przynosisz.

I popłaczesz nad swoją niedolą.
I opowiesz że coś się skończyło.
Myślisz dalej przejęty swą rolą.
Tak naiwny ciągle wierzy w miłość.

A ja wiem bo już wszystko widziałem.
I pamiętam to co było dawno.
Z opowiadań kochanka poznałem.
Jaką ciągle mnie darzysz pogardą.

Kiedy myśli zacząłem prostować.
Ty przychodzisz by znów zatruć życie.
Mógł bym zemstę dla ciebie zgotować.
Jednak wolę zapomnieć o świcie.

Dwoistość

Wciąż masz romans z żonatym facetem.
A ja nadal mam poczucie winy.
(bo kochałem Ciebie niestety)
Gdy uśmiechnę się do dziewczyny.

Tobie wolno i tego nie czujesz.
Tak naiwnie Ciebie kochałem.
Więc wyszydzisz mnie albo oplujesz.
Przecież tamten jest taki wspaniały.

Moje winy wciąż takie wielkie.
Nim odeszłaś zabrałaś mi wszystko.
Kiedy on robi Tobie prezenty.
Mnie została wciąż niepewna przyszłość.

Sprzed lat kilku wyolbrzymiasz brudy.
Gdy próbujesz uczynić grzesznikiem.
Ale grzeszysz.Zrozumieć? To trudne.
Z podstarzałym, nadętym fircykiem.

wtorek, 22 grudnia 2009

Wierszem

Cóż więcej dać mogę ,oprócz moich wierszy?
I tego co w sobie,tych uczuć najszczerszych.
By Ci podziękować za to coś sprawiła.
Byś już to poczuła jak mi jesteś miła.
Żebyś zapragnęła czego i ja pragnę.
Nagle się zjawiłaś, rozbudziłaś nagle,
gorące pragnienie, które serca biciem.
I słów moich rytmem, jak nagłe odkrycie.
Jak olśnienie nagłe co duszę ożywi.
Być aniołem, diabłem by Cię uszczęśliwić.
Tak trudno opisać to co teraz czuje.
Jesteś w moich myślach ja Cię potrzebuje.
Ja do Ciebie biegnę i serce otwieram.
Nie ważne co było.Tylko tu i teraz.

W toni głebokiej poszukuję marzeń.

Już dzień nowy z mgieł się wyłania.
Noc tak zimna lecz ciepłe wspomnienie.
Tak uśmiecham się dla wspominania.
Oczy smutne rozstania cierpieniem.

Znowu w sercu zbudzone nadzieje.
Lecz czy taflę dziś wody poruszy?
To wyznanie i moje pragnienie.
Gdzie ta przystań dla zmęczonej duszy?

Gdzie te oczy w błękicie, zieleni?
Takie piękne lecz dla mnie już chłodne.
Po co wiara, że coś się odmieni?
Gdy znów słońce zaświeci za oknem.

Małe kamienne serduszko

Trochę dalej niż przyjaźń, od miłości ciut bliżej.
Więcej , mniej po co szukać znaczenia?
Słów nadętych, lecz pustych. Czasem lepiej nie słyszeć.
Gdy najwięcej wynika z milczenia.

Bose stopy zanurzyć lepiej jest w zimnej Wiśle.
Co dopiero ze źródła wypływa.
Brać co życie przynosi i zbyt wiele nie myśleć.
No bo z życiem to czasem tak bywa.

I nie będę tłumaczył że uśmiecham się teraz.
Bo uśmiechem najpiękniej dziękuje.
Za kamienne serduszko, prezent od przyjaciela.
Który dobrze rozumie co czuję.

Idę

Cóż znam cierpienie w najgorszym wydaniu.
Lecz ono sprzyja zrozumieniu.
Tego co ważne. A w ciągłym szukaniu.
Zawsze nadzieja na przekór cierpieniu.

Nie po to droga aby ją rozumieć.
Lecz by zachwycać się jej poznawaniem.
Krzywdy do dzisiaj też pojąć nie umiem.
Nie wiem czy serce mi krwawić przestanie.

Lecz dalej idę, choć byłem zmęczony.
Że muszę cierpieć wcale nie żałuje.
Nostalgia w sercu i czas zagubiony.
Lecz i wspomnienia za które dziękuje.

I choć głupoty własnej mam się wstydzić.
Że dla miłości poświęciłem życie.
Co mi tam ludzie, ludzie mogą szydzić.
Ja swoją droga wciąż idę w zachwycie.

Świt

Miałem wiersz napisać. A jednak nie zdołam.
Już świt kolorowy barwami się mieni.
Sen żywy jak zapach wspomnienie przywoła.
Tęsknota dziś inna tak pełna nadziei.

Dzień nowy mi prostym i łatwym nie będzie.
Lecz jak że szczęśliwy w nieprzespanej nocy.
Nadzieją ze muza znów do mnie przybędzie.
By szeptać do ucha słowa wielkiej mocy.

By dotykiem słodkim zbudzić serca drżenie.
Chociaż nigdy moja a jednak tak bliska.
Zapach pozostawi i cudne wspomnienie.
Łzy z oczu nie płyną. Żal serca nie ściska.

Słońce szybko wschodzi, światło barwę zmienia.
Tak inne jest wszystko to co dzisiaj czuję.
Jeszcze pocałunek ten na do widzenia.
Uśmiech na dzień dobry. I słowo dziękuje.

Gdzie domki niebieskie?

Tak bardzo chciałem zapomnieć o Tobie.
I nie potrafię, bo wciąż Ciebie kocham.
Właśnie prasuje, łzy płyną po twarzy.
Już nie mam marzeń, tylko z bólu szlocham.

Bo powiedz o czym marzyc dzisiaj mogę?
Ze Cie zabiorę gdzie domki niebieskie?
Kawę zaparzę? Usiądę przy Tobie?
Miałem zapomnieć a jedynie tęsknie.

I chociaż w sercu już nie mam nadziei.
Ta bezlitosna ciągle nie chce zginąć.
Nadal w pragnieniach ze coś się odmieni.
I znów wspomnienia. A łzy znowu płyną.

Jak minął dzień?



Gdybym był księciem z bajki... 
Jednak nim nie jestem. 
Czy było by prościej? 
Wielkopańskim gestem, 
zamienił bym w bajkę 
smutny los Kopciuszka.
 Ale czy bym nie miał 
twardego serduszka? 
Ale czy bym widział,
rozumiał co czuje?

Choć nie jestem księciem. 
Wcale nie żałuje. 
Tylko trochę trudniej, 
odnaleźć marzenia. 
Za oknem paskudnie, 
deszcz nastrój odmienia. 
Bo gdybym był księciem, 
jakie miałbym życie? 
Ale nim nie jestem. 
Wiem to znakomicie.

Faust

Hmm warum? Und warum noch?
Es ist unmoglich. Entschuldigung.

Każda łza czerwienią ocieka.
Język którego nie rozumiesz.
Aby pognębić człowieka.
co szczęścia znaleźć nie umie.

Jak mogłeś....?

Zakład podły.Przegrany.
Kiedy widzę te słowa.
Goethego już czytamy?
Po co ta obca mowa?

Skąpany w czerwieni.

Już oddał swą duszę.
Trwaj chwilo, jesteś piękna!
Więc chwilą żyć muszę.
A los był w Twoich rękach.

A Mefistofeles?
Wrócić już nie pozwala.
Gdy co noc.... w głos się śmieje.
Porzuć! Ach porzuć próżne nadzieje !

Perła

Czyż perłę znalazłem?
Myśląc o klejnocie co blaskiem swym mami.
Utaplam się w błocie wyciągając rękę?
A warto się nawet utaplać czasami.

By skarb swój odnaleźć,
którego wciąż szukam..

Znów muszlę znalazłem, co barwami wabi.
Odczuwając przy tym odkrycia podnietę.
I szukam w niej pereł zajęty myślami.
Jak że to jest trudno zrozumieć kobietę.

bez tytułu

Moje oczy należą Do Ciebie.
I do Ciebie też serce należy.
Jeszce wczoraj wątpiłem w siebie.
Dzisiaj Tobie potrafię uwierzyć.

Jeszce wczoraj sam byłem sobie.
Jedną razem być pragnę osobą.
Co podejmę i wszystko co zrobię.
Piękno myśli by zawsze być z Tobą.

Kolorami Twej duszy jak motyl.
Duszę moją potrafisz zachwycić.
Więc otwarcie dziś mówię o tym.
Stwórzmy własny przepis na życie

(Nie)Krakowska bajka o Wandzie co chciała Niemca

Był sobie szewczyk niezbyt bogaty,
ale miał serce ze złota.
Kiedyś w swym życiu spotkał kopciuszka
i bardzo mocno pokochał.

Za nic miał przy tym wszystkie problemy
które w posagu mu wniosła..
Bo tak był pewien jej uczuć szczerych.
że w końcu wyszedł na osła.

Tak się wysilał muskuły prężył
byle by tylko go chciała.
Ale gdy nazbyt się nadwyrężył
odeszła bo nie kochała.

Lecz po co szewca mamy żałować?
Trzeba być głupcem skończonym.
Aby dla uczuć dać się zwariować
w świecie łaknącym mamony.

Wszystkim następnym z jedną przestrogą
polecam "Świętoszka" czytać.
Kto jest szewczykiem? A kto królową?
O to mnie prosze nie pytać.

Odbicie

Powoli będę znikał, odchodził.
Tak jak to w wodzie moje odbicie.
Słonko daleko gdzieś na zachodzie.
Co rozjaśniło mi w mroku życie.

Choć nie odejdę powoli zniknę.
Już mniej wyraźny dla twoich oczu.
Kto wie czy słonce znowu rozbłyśnie.
Może już pora żeby odpocząć?

Może się w wodę trzeba zanurzyć?
Tak jak na wschodzie gdzieś od Edenu.
Lecz jeszcze jestem, poczekam dłużej.
A Ty po prostu nadal nic nie mów.

Sobotni wieczór

Sobotni wieczór, wiersz piszę.
O tym że mi się nudzi.
Choć gwar ulicy słyszę.
Do ludzi nie podejdę.
I dalej tak siedział będę.
Aż mnie ktoś nie obudzi.

Może do drzwi zastuka?
Kto tam? Zaraz odpowiem.
Ale nikogo nie ma.
Tylko cisza w mej głowie,
A za oknem deszcz, błyskawice.
Może wezmę aparat.
i na zdjęciu uchwycę.

A wam o tym później opowiem.

Poznawanie

Proszę. Masz, oto jestem.
Więc nie dręcz się myślami.
Nie oczekuje odpowiedzi.
Pytań bez sensu nie zadaje.

Wiele się przecież wydarzyło.
I ślad na zawsze pozostanie..
Trochę nas życie upiększyło.
Więc poznajemy się nawzajem.

A kto nam powie czy to miłość?
Wciąż nienazwane co powstaje.
Czy mamy tylko parę minut?
Czy całe życie na poznanie?

Ciszej

Jak wymalować tę ciszę?
Czy pędzlem, czy też słowami.
Tak bardzo że serce słyszę.
I coś co pomiędzy nami.

Bo czasem słów jest za dużo.
A umysł nazbyt szaleje.
Więc wolę tę ciszę głuchą.
Jeżeli daje nadzieję.

Ekstremalnie

Niczego więcej nie mam oprócz marzeń. 
Lecz ich spełnienia nieustannie szukam. 
Już nie powracam do wczorajszych zdarzeń. 
Wciąż pozostaje mi po nich nauka. 

 Nie widzę teraz, czy jestem gotowy? 
Czy dzień wczorajszy na jutro pozwoli? 
Tyle rozterek tyle pytań nowych. 
Iść powinienem ostrożnie, powoli.
 
Lecz ja wypływam na sam środek rzeki. 
I szukam wiru by weń znów się rzucić. 
Czy od szaleństwa nie jestem daleki? 
A niech mi mówią że po prostu głupi. 
 
Rzucę się w fale i znowu wypłynę. 
Mierzy się woda z siłą moich ramion. 
Nie będzie szkoda nawet jeśli zginę. 
Dążąc do prawdy. Goniąc właśnie za nią.

Autobus pełen marzeń

Dlaczego jeszcze nie śpię?
Nic nie doskwiera nie boli.
Lecz nie wiem. Ujrzę Cię we śnie?
Czy w snach się dotknąć pozwolisz?

Czy nie usuniesz swej dłoni?
Którą pogładzić chcę czule..
I będę do Ciebie gonił.
W biegu rozedrę koszulę.

I znowu zmoknę tym deszczem.
Twój uśmiech serce rozgrzeje.
Nie napatrzałem się jeszcze.
Tylko poczułem nadzieje.

Bo wciąż tak wiele pamiętasz.
A mnie to bardzo zawstydza.
Dałbym Ci serce w swych rękach.
A nie wiem jak mam się zbliżać

Jak powinienem patrzeć?
Czy słów mam jakichś unikać?
Próbując zmieszanie zatrzeć.
Nie mogę jednak nie wzdychać.

Bo nie poskromię swych myśli.
Co jak gołębie kołują.
Czy kiedyś będziemy bliżsi?
Jednym uczuciem falując.

I jeszcze tęcza na niebie.
Czy znak to jest dla mnie?
Dla Ciebie?

Zrękowiny

Wciąż jeszcze trwa koszmarny sen.
Tak bardzo pragnę się obudzić.
Więc proszę podejdź, dotknij mnie.
Zaprowadź mnie do innych ludzi.

I powiedz że już dawno dzień.
A w mroku tylko tkwią źrenice.
Pójdę za Tobą tam gdzie chcesz.
To przecież gra o moje życie.

Światełko co rozjaśnia mrok.
Serce nie całkiem wypalone.
Potem już razem tak krok w krok.
Więc przyjdź a pojmę Cię za żonę.

Zaćma

Wciąż patrzę w niebo, choć gwiazd już nie widzę.
Zaczynam wątpić nawet w ich istnienie.
I zaślepienia swojego się wstydzę.
Pustego żalu nad własnym cierpieniem.

Zbyt wiele czasu zapatrzony w słońce.
Któremu byłem jedynie kaprysem.
Bielmem pokryte źrenice płaczące.
I wypalone serce, o tym piszę.

Lecz jeszcze szukam dłońmi po omacku.
Przecież ostatnia umiera nadzieja.
Do słońca tęsknie i do jego blasku.
Ale noc pusta i ciepła już nie ma.

Nie płacz proszę

Czytając do siebie proste wiersze moje.
Bardzo Cię przepraszam lecz czynisz błąd wielki.
Wyżej się unoszę niż na ziemi stoję.
Kiedy pośród myśli układam literki.

Nie głowię się nad tym czy kogoś poruszę.
Jedynie mi przykro jeśli kogoś zranię.
Przelewam na papier słowami mą duszę.
A Ty ją odbierasz własnym postrzeganiem.

Zmagania

Jak chciał bym znowu zaśpiewać.
Lecz tylko bezsilne wycie.
Kiedy zła myśl znów dojrzewa.
Dosyć zmagania się z życiem.

A łąki majowe kłócą się z bólem.
I chaos w mej głowie.
Choć przytul mnie czule,
lub zabij celnym słowem.

Lecz już idea zrodzona.
Spokoju nie daje.
Ja nie jestem księciem.
Nie sięgam Twych bajek.

Pod wieżą zbolałych kamieni.
Już nie stoję nie klęczę.
Nie mogę nic zmienić.
Pusty śmiech w podzięce.

Nadziei nie daje .

Brak wiary

Dziękuje za moją wiarę,
choć tyle razy kłamałaś.
Wszystkie wyznania nieszczere.
Ale kochałaś mnie przecież ?
Kiedy budziłaś się rano,
wieczorem gdy zasypiałaś.
Dziękuję za moją wiarę.
Bo mi najbliższa na świecie

A teraz wezmę gitarę.
Gdy z serca Ciebie wyrzucę.
Wychodząc na parę minut.
Wiedząc że już nie powrócę.
I nic Ci więcej nie powiem.
Bo słowa nie maja znaczeń.
Wiara mi tylko została.
Że nigdy Ci nie wybaczę.

Głaz

z głazu bym łzę wycisnął
a jednak nie potrafię
choćbym uczynił wszystko
na zawsze wyparł siebie

nie zabłyśnie w Twym oku
jedną kroplą perlistą
i tylko pustka wokół
co dalej czynić nie wiem

jedynie cisza głucha
mimo krzyku mej duszy
lecz Ty jego nie słuchasz
prędzej wzruszę kamienie

i ciągle nie znajduję
choć tak uparcie szukam
z głazu bym łzę wycisnął
a pragnę zrozumienie

Na zapas

a teraz pisze na zapas
na zapas teraz pisze
bo jutro będę zajęty
i muzy mogę nie słyszeć

gdzieś tam pomiędzy sosem
zimnymi ziemniakami
słowa na zapas zapisze
z zapasowymi rymami

a jutro gdy się obudzę
może te słowa odczytam
co maja znaczyć wciąż nie wiem
więc nie dziw się gdy zapytam

Ciemno

ciemno klawisze wciąż się mylą
w życiu gdy palce się potykają
inne się nawet nie schylą

gdzieś zadymiony oddech
i tylko nie można wrócić
błędy na drodze zostały
po co się smucić

a słowa bez znaczenia
bo nie sięgają głębiej
jeden właściwy punkt widzenia
kończy się nosem na gębie

mistrzowie słowa
jak frazesy oklepane
wyleje miodu więcej
a poetą zostanę

ciemno

Pętla

znów siedzę sam
wśród czterech ścian
i tylko ból towarzyszem
posępne myśli sięgają dna
Ty nawet nie napiszesz
i nie odbierzesz telefonu
kiedy do Ciebie zadzwonię
ciężar uwiera coraz bardziej
chmur nie mam siły rozgonić
i tylko wciąż odwagi brak
dlatego jeszcze żyje
tylko nadzieja nie pozwala
założyć pętli na szyję

Tiul unoszony wiatrem

tak mi dobrze gdy widzę jak tańczysz
tylko dla mnie poruszasz biodrami
świat zamknięty naszymi zmysłami
ogniem płonę gdy na mnie patrzysz
tak mi dobrze gdy czuje Twój dotyk
ciepło dłoni na mojej skórze
uniesienie niech trwa jak najdłużej
sięgam niebios gdy marzę o tym
tak mi dobrze gdy Twoje ciało
niecierpliwie na moje czeka
i spełnienie ciągle odwlekam
by na dłużej pragnienia zostało
tak mi dobrze ulegać fantazji
jestem wdzięczny że mi pozwalasz
lubię gdy mnie uczucie zniewala
choć to tylko jest w wyobraźni

Korona cierniowa

najpierw oddałem tobie sny
moje najlepsze te szczęśliwe
potem zrobiłem wszystko by
zrealizować niemożliwe

i chociaż czasami byłem zły
bo miałaś swoje tajemnice
ale wierzyłem w twoje łzy
tak łatwe tobie łzy w praktyce

mijały nam kolejne dni
kocham więc mam się dostosować
bo wolna jesteś tylko ty
ja mam wierności ci dochować

jaką pokutę wziąłem gdy
nagle dojrzałem co ukryte
lepiej odejdę zanim ty
trzykroć mnie wyprzesz się przed świtem

Śluby

lekkim muśnięciem toń wody ożywa
gładka jej tafla marszczy się olśnieniem
pewność znów falą kolejną przybywa
a nie odchodzi wraz z jej oddaleniem
jednakie w sercach obudzone drżenie
czując tożsame dla nas namiętności
patrzymy wzajem zachwytu spojrzeniem
błogosławieni spełnieniem miłości
w słowach przysięgi co na Bożą chwałę
pełni nadziei bo wierzymy szczerze
stuła obrączki i uczucie trwałe
niech uświęcają nam słodkie przymierze

W mroźnej ciszy




Szklisty księżyc nad styczniowe pola.
Poblask mdławy w zaoranej skibie.
Ciemnym pasem śpiący las mnie woła.
Lodu igły wiatr gna przenikliwie.

Noc tak jasna prawie poetycka,
lecz nie daje natchnienia niestety.
Kiedy życie zbyt mocno przyciska,
bo półśrodki i pół amulety.

Żywy płomień on zawsze goreje.
Przymus biegu bez celu i drogi.
I ja, świadom że cel ten istnieje.
W pustkę życia rzucony odłogiem.

Więc go szukam wśród zmarzłego rżyska.
Uniesiony moim wilczym wyciem,
ruszam naprzód by zęby zaciskać.
Bardziej gotów na spotkanie z życiem.

Ból noworoczny

wiwat szampańska zabawa do rana
radujmy się wszyscy nowy rok się rodzi
gdy wsiada do auta młodzież rozśpiewana
niech strzelają korki dopóki my młodzi

mijajmy latarnie światła stroboskopu
wypijmy za życie tak szybko przemija
jeden pocałunek szybki seks z doskoku
by kac noworoczny jutro nie dobijał

tak kolejna wódka popijana piwem
uderza do głowy ułańska fantazja
wszystko tak krzykliwe i mało prawdziwe
wciśnij gaz do dechy wciśnij dalej jazda

nagły krzyk i obraz w miejscu staje
jak w zwolnionym filmie prawdziwym niestety
choć tak nierealne to teraz się zdaje
gdy życia pragnienie szukało podniety

wymieszały się nagle sny i zapomnienie
tak wolno odbieram karetki syrenę
gdy ulgę przynosi kolejne omdlenie
jak kara za grzechy nadeszło cierpienie

a ona w oknie stoi i łez nie ociera
w tak cichym pokoju boi się poruszyć
prawda coraz mocniej zaczyna doskwierać
tylko bólu wycie gdzieś na dnie jej duszy

bo nowym rokiem pusto w dal patrzą
samotne dzieci smutnego Boga
a słońce świeci na mękę Pańską
porozstawianą krzyżami przy drogach

Performance

ile wypić by przestać być trzeźwym
performance tak wiele wybacza
poprawnie nożem i widelcem
to ciało z którym rozmawiałem

a teraz słowa nie ważne lecz smak
Cobernet Franc 2005
i woń Twego strachu
lecz nie zaznałem ekstazy

tylko ta myśl
było sobie życie
a mogłem pisać proste rymy
nie siląc się na bycie artystą

Bluźnierstwo

tylko proszę nie zabieraj mnie tam
gdzie umarły miłość i pożądanie
bo bez tego pusty staje się świat
a więc na co mi raj taki Panie

myśli słodkie niech nie czynią już ran
przecież właśnie takim mnie stworzyłeś
tylko pozwól abym nie czuł się sam
z tym płomieniem co wielką ma siłę

cherubiny tylko Tobie nie nam
a ja własny swój raj mogę wyśnić
tylko pozwól bym zbudował go sam
skoro nadal wciąż mam wolność myśli

Pragnienie

Spojrzeć w oczu głębie.
W oddech się zasłuchać.
Zapomnieć gdzieś siebie.
W kącikach uśmiechu.
Jednym pocałunkiem.
W kolejnym oddechu.
Ciepłem własnych dłoni.
Rozbudzić marzenia.
I unieść się w górę.
Łagodnym gołębiem.
Żeby opaść na dół.
Instynktem jastrzębia.
Co został zbudzony.
Przelotnym spojrzeniem.
Już nie zważa na nic.
Niczego nie słucha.
Jedno bicie serca.
I jedno istnienie.

Bitwa o Anglię

w sumie to kiedyś tak było
mówiłaś że nie zapomnisz
bo najważniejsza jest miłość
i będziesz wciąż myśleć o mnie

vizzair-em serce wyprałaś
gdy uniósł Cię nad lotniskiem
jak niepotrzebny nadbagaż
spaliłaś zdjęcia wszystkie

i tylko raz zadzwoniłaś
krzycząc że nas już nie ma
na naszej klasie fotka
Muhammad na tle Big Bena

ty pójdziesz górą śpiewka
wściekły oprawca rwie duszę
odkąd rozdzielił nas kanał
a ja wciąż słuchać jej muszę

i może już bym zapomniał
lecz czuję w sercu ból szczery
kiedy pod koniec miesiąca
znów spłacam Twoje vouchery

Carpediem

jak trudno przyjąć że pora odchodzić
ciche pytanie czy jest to konieczne
nie ma iluzji że znów się narodzisz
tak puste słowa że życie jest wieczne

bardzo posępnie spogląda się w przeszłość
czeluść jedynie znajdując w przyszłości
wszystko przycichło przygasło odeszło
blaknąc na widok bezwzględnej nicości

czasu zbyt mało aby coś nadrobić
serce upada gdy sił już brakuje
lecz umysł walczy bo trudno go dobić
gdy ciągle pragnie i nadal coś czuje

Homo homini

Patrz na słowa pełne jadu podłości
Postawić kupę nad i by swój byt zaznaczyć
Zagubiony w drodze do Tokio
Tam dwa metry na sen i pozycja w stadzie

Czy dało się inaczej

Masturbując umysł poczuciem wyższości
odsłaniasz atawistyczne pośladki
Zaprzeszłe dziedzictwo małpich przodków
Lecz oni rozumieli ich znaczenie

Tak bez szans na ejakulację wracasz tutaj
ku masom szarym pluć gryźć i kąsać
Twa nirwana nigdy nie nadejdzie
bez tych którymi tak gardzisz

homo sapiens

sapiens

Znów zegar

Chciałbym pobiec do Ciebie,lecz tego nie zrobię.
Chociaż w sercu moim ogień ciągle żywy.
I tak często zatapiam się w myślach o Tobie.
Prościej płynąć marzeniem, niż życiem prawdziwym.
Dać uczucia dowody.

Jaka zimna, ponura ta jesień za oknem.
Takim piętnem odbija się chłód na mej duszy?
Nawet moje uczucia do Ciebie przemokły.
Drżą zziębnięte czekając by ktoś je osuszył.
Beznadziejne marzenia.

Nic się już nie zmieni.
Kiedy nie ma słońca nie widać zieleni.
Tylko serce ciągle nie może się zgodzić.
Jeszcze żywiej bije pod wpływem wspomnienia.
Jednak nie przychodzisz, tylko zegar tyka.
Odmierzając chwile mojego cierpienia.

Gwóźdź

Jaśniejszy kwadrat na ścianie,
tam gdzie wisiały marzenia.
 I tylko gwóźdź pozostanie
w pustym pokoju bez mebli.
Tak jeszcze wczoraj niezbędni,
a dzisiaj tak niepotrzebni.
Już pogodzeni z  rozstaniem
w myślach ponurych okrzepli.

A wzrok ucieka od wzroku,
szukając punktu w przestrzeni.
Ich życie jak pusty pokój
gdy stoją w gwóźdź zapatrzeni.
Pieczęcią słów zatwardziałych
zamknęli wszelkie wspomnienia.
Nie warczą nawet na siebie...
Odchodząc bez "do widzenia".

Dla Ciebie

nie potrafię się cieszyć na brzydka pogodę
bo parasol zgubiłem i but mi przecieka
i zapału mam mało jednak ruszam w drogę
codzienna drogę zwykłego człowieka

i nie cieszy mnie wcale taka podróż niezmienna
kiedy widzę jak kłębią nad głową się chmury
jednak ruszam swą drogą nie czekając dłużej
z uśmiechem na twarzy i nosem do góry

stawiam pierwsze kroki czuje się znakomicie
na przekór wiatrom i strugom ulewy
i choć wiem że znowu nie rozpieszcza mnie życie
jednak celu swego nadal jestem pewien

-------

więc gdy wstajesz rano pomyśl co Ci się marzy
jakie sny niespełnione czekają w nadziei
spójrz na życie swoje i zbudź uśmiech na twarzy
bo Twój los jest ważny i nic tego nie zmieni

Znachor

kolejna zmarszczka jak zakładka
w książce co spisem jest wydarzeń
znów odczytuje z Twojej twarzy
łzami pisane komentarze

chociaż używasz korektora
by zamaskować ślady wspomnień
przyszłaś na lifting do znachora
tak bardzo starasz się zapomnieć

lecz mimo kosztów i wyrzeczeń
życie i tak Cie nie omija
a bólu przecież nie uleczę
kiedy poczujesz się niczyja

nowa zakładka na Twej skroni
jeszcze jej nie ma lecz istnieje
wyczuwam ją dotykiem dłoni
kiedy przynoszę Ci nadzieję

Kamienie inne spojrzenie

papierowa kulka pamiętam
kiedyś ćwiczyłem nią palce
tak ginął kolejny tekst
dla siły ku dalszej walce

lecz dzisiaj czuję tę siłę
po za zmysłami gdzieś drzemie
papieru już nie ugniatam
bo w dłoniach miażdżę kamienie

nawet dość spore wybieram
przez moment ich twardość czuję
a już po chwili garść piachu
na ziemię się rozsypuje

a po co mi jest ten piasek
bo właśnie to mi się marzy
żeby bosymi stopami
biegać po własnej plaży

beż żadnych znaków zakazu
i gwizdka ratownika
swoim marzeniom się oddam
postawię kropkę i znikam.

Krytyk

proszę Pana czy kto słyszał
by dziś pisać takie wiersze
ktoś Tuwima się naczytał
trzeba tworzyć nowsze lepsze

a Pan tylko rymy składa
i bezwstydnie nimi gorszy
czy to komuś odpowiada
zaraz się nabawię torsji

swoje teksty Pan poprawi
albo niech nie pisze wcale
ja podpowiem gdzie co wstawić
i na pewno to pochwalę


kiedy czytam takie słowa
to myśl jedna mnie nurtuje
czy nam krytyk nie zwariował
skoro lepiej wie jak czuję

Koniczyna

jeszcze rosa na liściach się mieni
diamentami zbudziło ją słońce
a ja bosy pośród zieleni
koniczynki szukam na łące

takiej małej co szczęście przynosi
którą dziwnym trafem wciąż mijam
a w przegródce czeka jej grosik
co fortunie powinien sprzyjać

wciąż zbieramy własne amulety
by przewagę zyskać nad światem
bo tak trudno zrozumieć niestety
że szczęśliwy nie ten kto bogaty

jakie piękno jest w polnych kwiatach
i tym czasie co szybko przemija
odnalazłem lecz bez niej powracam
niech zostanie na zawsze niczyja

Szarpaniec

w albumie zdjęcia bez twarzy
bez uczuć i bez myśli
jedynie zapis wydarzeń
tych przeszłych a może przyszłych

kolejny list co nie dotarł
nie odczytane zwierzenia
nic nie wiem więc się nie miotam
niewiedza niczego nie zmienia

i słowa na widokówce
bym wierzył wciąż w Twoją pamięć
gdy Ty zapomnisz mnie wkrótce
znów tańcząc z innym Kochanie

a każda noc taka krótka
bez Ciebie więc ich nie liczę
więc po co mi Kamasutra
podręczny zestaw ćwiczeń

Upskirt

nie zachwalajcie mi życia
które juz życiem nie jest
nie wyciągajcie wniosków
bo próżne wasze trudy
i znajdę jakiś sposób
żeby w krainie ułudy
reklamą napędzanej
odnaleźć jeszcze siebie

na co mi rajskie plaże
po co te wszyskie gadżety
wsciekłe zmęczone twarze
wciąż szukające podniety
chorują zacharowane
choć utraciły sens bycia
już rankiem sny zapomniane
od kiedy koszmar zachwyca

lecz nie zawyje już dusza
pod wpływem takich katuszy
stan konta tylko porusza
romantyzm się nam wykruszył
może gdzieś w rezerwatach
widuje sie takie cuda
więc ruszę na koniec świata
wierząc że jednak się uda

Żywioł

dwie tęcze na małym niebie
moja kolory ma brudne
próbuję napisać dla Ciebie
stały się trudne tak
....słowa

dwie burze dały nam życie
jedno zbudziło słońce
marzenia wyszły z ukrycia
przychodzę gorący tak
....zwariować

dwie myśli i jeden szał
żywioł ognia roznieca
już wczoraj nie będę chciał
jutro podnieca tak
....żałować?

Wszystko jest względne

mówisz że kochasz a jednak odchodzisz
te same słowa różne rozumienie
choć mają koić mej straty cierpienie
inaczej widzę znaczenie Twych myśli
między słowami inny sens znajdując
który wyraża tylko głosu brzmienie
lepsze już było by chyba milczenie
aby ten koszmar znów mi się nie przyśnił
razem przejrzyjmy stronice słownika
aby ponownie odkryć uniesienie
słowa nie ważne ale ich istnienie
bo po to przecież żeśmy tutaj przyszli

Kolekcjoner

mam ich tak wiele ciągle je noszę
wypchałem całe kieszenie
czasem sie dzielę nimi po trosze
by zmniejszyć obciążenie
niekiedy rzucam je komuś w złości
by także poczuł jak boli
lub je odkrywam w dowód ufności
aby się poznać pozwolić
bywa że zgubię lecz odnajduję
i łatam dziury w kieszeniach
dla tych emocji które znów czuję
gdy zbieram swoje wspomnienia

Nadzieja

a jednak nadzieja przy niej świat pięknieje
i gwiazdy są jakby bliżej
tak więc pielęgnuje ciągle swą nadzieje
nim wyrok ostatni usłyszę
więc pozwól mi czekać zamiast ją odbierać
dopóki sie jeszcze unosi
choć nie namacalna a jednak realnie
pozwala mi nadal Cię prosić
tak uspokojony mej myśli głaskaniem
w sny padłem mgłą ciepłą spowite
prawie uwierzyłem że ze mną zostanie
a ona umarła przed świtem

Oko proroka

kto jest niewinny
niech pierwszy rzuci kamień

i runęła lawina
bo po to małpy mają narzędzia
by nikt ich nie powstrzymał
jak galareta zmasakrowana
rozpływa się w błocie ciało
mózg już wypłynął
czaszka strzaskana
cudem się oko ostało

jak beznamiętne świata odbicie
widziane tym martwym okiem
i po co było oddawać życie
na co być było prorokiem

co będzie dalej
przecież to wiecie

znów się złapiecie za ręce
śpiewając barkę
z martwym prorokiem
co tylko patrzy
nic więcej

Wyciąć drwali

ciszy odrobinkę proszę
tak trudno tworzyć pośród hałasu
gdy już wyrwano ostatni korzeń
i tylko w sercu wspomnienie liści
zieleni lasu

delikatnego szumu nie słyszę
tylko ten jazgot i zgiełk przebrzydły
co serca wilka wcale nie trwoży
pewny swej siły ma mocne nerwy
i kły jak brzytwy

czy ten roztropny kto się nie wtrąca
cicho przycupnie w zajęczej norze
kiedy las wytną złapią zająca
i żaden lament tu nie pomoże

więc będę kąsał
nie mówię wcale że tak jest lepiej
lecz nie pozwolę by było gorzej

Czy to erotyk ?

liżąc pręcik lotosu

dziękuje kulturze wschodu
za wszystkie piękne słowa
które wymawiam z czułością
gdy przywołują obrazy

przeciw kulturze zachodu
co pragnie świat zdominować
przewrotną swą moralnością
pełną wulgarnych wyrażeń

obraz tym samym zostaje
lecz ważne jak go opiszesz
więc nie mów nigdy że daje
gdy się dla ciebie kołysze

nie żuj czułości jak gumy
którą za chwilę wyplujesz
bo z namiętności wyprany
powolnie się degradujesz


więc

liżąc pręcik lotosu
kulturze wschodu dziękuję

Pamflet

popatrzcie proszę
artysta wspaniały
sam się za życia
pcha na piedestały

nie przyjmie krytyki
powie ci żeś głupi
publikuje książki
a czy ktoś je kupił

można by pomyśleć
że dusza wrażliwa
jednak ciągle widzę
jak od szmat wyzywa

skąd dobre mniemanie
ma takie o sobie
życząc innym śmierci
choć sam prawie w grobie

gdy się zastanawiasz
i szukasz przyczyny
cicho ci podpowiem
to poklask rodziny

wiadomo rodzina
przecież jest od tego
by ze swoim trzymać
i opluć obcego

kolejna historia
co przechodzi w banał
i kolejny portal
zamieniony w kanał

ale taki smrodek
chyba im niezbędny
niech dalej kąsają
swym pyskiem bezzębnym

Debet

jak pusto

życie jak kwaśne wino
którym nie sposób się upić
na dojrzewaniu przeminął
czas głupi

przeżywam wszystkie rozterki
i każdą ranę pamiętam
ktoś może sobie przypomni
od święta

i tylko te smutne wiersze
które ożywiam wspomnieniem
gdzieś na krawędzi szaleństwa
bez siebie

i po co mi było dawać
wszak mogłem tylko zabierać
zrobiłem bilans mych uczuć
do zera

więc jakże mam się radować
kiedy rozdałem już siebie
i szczęścia innym winszować
w potrzebie

ktoś znał już ręki nie poda
lecz z naiwności się śmieje
bom przecież tak głupio oddał
swoją ostatnią nadzieję

Nie czując chłodu

choć słońce nie grzeje
tak jak i nadzieja płonna
dobrze mieć nadzieję
na łuki Twe
po krągłościach płynę
już raczej odpływam
do krainy ekstazy
by jedną iskrę
w pamięci zatrzymać
co wiedzie w głąb
od najskrytszych marzeń
już serce bije
krew ciało rozgrzewa
tętniąc nachalnie
uciec nie pozwala
więc patrzę nadal
nad miarę dojrzewam
jednym pragnieniem
ono mnie zniewala
płaskie obrazy
ale przestrzeń widzę
ponad kształtami
jak snami ożywa
jedna ułuda
a jednak jest bliżej
do bram rozkoszy
staje się prawdziwa

Bo zupa była za słona

masz silne ręce
ramiona co miały chronić
nie trzeba więcej
oprócz dotyku Twych dłoni

tylko uczucia
z nimi się jakby rozmijasz
kiedy do serca
swą drogę pięścią przebijasz

pewnie przepraszasz
być może nawet żałujesz
lecz wciąż bezsilny
w lustrze bezwartościowy

znów pięść zaciskasz
czy wierzysz że coś zbudujesz
miłość i wierność
już zabić dla nich gotowy

odłamki ideałów
jak skorupy talerza
rzuconego w tępej wściekłości

ta agresja najbardziej
właśnie w Ciebie uderza
choć przemyśleć było by prościej

Przeciąg

niepotrzebnie zamykasz okno
w rozbitych szybach gwiżdże wiatr
lecz znowu z głowa mokrą
wybierasz własny lepszy świat

gnijących jabłek kwaśny zapach
na prawo patrz może uwierzysz
i po co był ten cały zapas
uśmiechem dziury w zębach szczerzysz

to nie zaniedbanie
choć walki juz zaniechałeś
lecz oddychać przestać nie możesz
więc znów do okna wstajesz

zamykasz otwiera się szerzej

słońce przekornie rano wstanie
ciepłem poruszy strzępy firanek
Ciebie to już nie cieszy

Nastroje

szum morza zmysły ukoił
lecz słowa wciąż jeszcze słyszę
bezwiednie kreśląc litery

z piasku powstaje Twe imię


wspominam jak całowałaś
tak solą zasmakowała
namiętność co nas porwała

lecz teraz nie ma Cię przy mnie


spoglądam tęsknie na fale
rozkołysały mnie znowu
jak Twe prężące się ciało

marzę że jesteś tuż obok


znów woda znaki zmazała
dobrze niech nikt nie zobaczy
jak pragnę byś falowała

chciałbym by było inaczej


została tylko nostalgia
co radość sercu odbiera
dałaś coś i otrzymałaś

to było a co jest teraz

Rykowisko

tam w świecie nierealnych fantazji
między czułością a wyuzdaniem
łatwo się zgubić

łamiąc kolejny raz przykazania
aby przekraczać wszelkie bariery
i wciąż się lubić

a miało być o łąkach kwietniowych
cieple słońca świeżej traw zieleni
i o głebokim oczu spojrzeniu
ale czy można się zmienić

Rozterki

Gdy słów już nie ma wiara pozostaje.
Każda dyskusja odbiera nadzieje.
Z tak małych cegieł wiekszy mur powstaje.
Lecz jak go skruszyć i nie zgubić siebie.

Te wspólne sprawy które nas łączyły.
Lecz juz do celu inne mamy drogi.
Codzienna walka z nonsensem, brak sily.
I ten płacz cichy przy rozmowie z Bogiem.


Smutne pytania co bez odpowiedzi.
A dobre rady można w buty wsadzić.
Poszukam prawdy która w sercu siedzi.
I znajdę drogę, chociaż czy mnie zbawi.

Wiara

szukając

tyle zła i ciemności
czarnej bardziej niż smoła
ten pot zimny na skórze
i krzyk którym nie wołasz

nie wytrzymasz już dłużej
nie znasz sensu istnienia
jeszcze walczysz o duszę
na skraju przerażenia

dłoń ohydna kosmata
ból wciąż większy zadaje
udręczony przez kata
wbrew cierpieniu powstajesz

jedna myśl pozostała
która daje nadzieje
skoro dorwał cię Szatan
to Bóg również istnieje

Virtual reality

power on
zaczyna się świat
inny bardziej prawdziwy
kolorami własnych złudzeń
a wątłe ciało truchłem zostało
wtopione w bezkształtną szarość

umysł zalogowano

świetna odtrutka na rzeczywistość
własną przewidywalna i znaną
tutaj grać możesz wszystko
być królem albo też damą
karty rozdane dawno
i tak niezmiennie
z tobą zostaną
kolejny blef
i kac

power off.......
wylogowano

Zegar

Na ścianie zegar sobie wisi. 
Śliczny choć nigdy nie chodził.
Co nie pogania moich myśli
i nie odmierza mi godzin.

Za pięć dwunasta na zegarze.
Ciągle tłumaczę wszystkim,
że nie godziny tu są ważne.
Tylko ten nastrój mi bliski.

Zdziwienie wtedy twarz maluje.
Nagła dla myśli podnieta.
Widzę jak trudno jest zrozumieć,
 co chce wyrazić poeta.

Szybkie spojrzenie na nadgarstek.
Jakaś wymówka z pośpiechem.
Wszystko co dla mnie było jasne,
odbiło się pustym echem.

Meteoryt

zieleniłaś się rozkwitałaś
rodziłaś owoce
tak miało być zawsze
gdy pielęgnowałem ogrody
zbyt zajęty byłem
by patrzeć w niebo
znikąd przyszedł
mocnym uderzeniem
ogniem pochłonął

twego ciała połacie
tylko zgliszcza i pogorzelisko
łzy nie pomogą uczucia strawione

utraciłem wszystko
odzyskałem wszystko
w przestrzeń wyrzucony

dziś sam ogniem płonę

Edytor

rytuały odeszły niewiele zostało
dawniej kiepskie wiersze trawiły płomienie
z pietyzmem się kartki do ognia wkładało
czując ulgę wielką myśli oczyszczenie

dziś dzieło zniszczenia piorunem poraża
jednym ruchem myszki skasowane pliki
zniknęła gdzieś magia ofiary - ołtarza
katharsis nie bedzie pustka jest wynikiem

lękając sie prózni która duszę trawi
już bardziej impulsem niżeli rozmysłem
wstrzymałem działanie by coś pozostawić
może kryształ znajdę

zanim się rozpryśnie

Topielice

szyszki pozbieram
wrócę pocałunkiem
opuszkiem palca po łuku bioder
dreszczem przyjmujesz pragnienie
suchego chłodu pośród igliwia
niewiele tak pozostało
----
coraz goręcej
mchu dywan płonie
tak rozpalają błądzące ręce
już sie nie cofną łaknące dłonie
wciąż zagarniając więcej
wciąż więcej
już słów nie trzeba
tylko oddechem szybkim i płytkim
płynę gdy toniesz
w rozkoszy falach z wolna omdlewasz
żar w oczach jeszcze
do niego gonię

Wielkanoc

Tych kilka wyrazów przysłanych od święta.
Przyczynek do radości że jeszcze pamiętasz.
W zabieganym życiu niewielki przystanek.
Słów kilka wklej i skopiuj nim pobiegniesz dalej.
Zadanie zaliczone? Czy jednak wspomnienie.
Dziś dla mnie to nie ważne bo piszę dla Ciebie.
I mogłem wstęp pominąć napisać od razu.
Lecz trudno w paru wersach zawrzeć moc przekazu.
Dla tego co za miłość oddał swoje życie.
By po trzech dniach się zbudzić i odejść o świcie.
Aby okazać wiarę w potęgę miłości.
Czy umrzeć było trzeba? Nie dało się prościej?
Kiedy pośród półśrodków częściowych wyrzeczeń.
Dobro w sobie widzimy, zło Znajdując w świecie.
Proszę przystań na chwilę. Zatop się w zadumie.
I podziękuj za wiarę w to że kochać umiesz.

Świadomość

realne i nierealne
w jeden świat sie zlewa
a ja rosnę w tym świecie
powoli dojrzewam
czy obsypię się kwieciem
czy chwastem zostanę
nie wiem jeszcze
nie powiem

piekne co nieznane

Wróżba

kocha
nie kocha
niepewność
porwana przez strumień
z kwiatu wonnymi płatkami
i wciąż stoimy na brzegu
a to tylko życie płynie
kolejny kwiat
od tylu lat
i Ty i ja
nie kocha
kocha

to serce moje i świat

Korekcja

kontury rozmazane nieczytelne litery
chociaż wzrokiem sokolim sie cieszę
uparcie jednak noszę silne okulary
by mniej widzieć zła na tym świecie

wciąż sie o coś potykam jakieś kłody pod nogi
lecz z uporem maniaka powstaję
okulary poprawiam ruszam do dalszej drogi
i dotykiem swój wszechświat poznaję

po co mam sie przyglądać lepiej kiedy poczuję
nie ominę zasieków leniwie
polubiłem tę siłę która we mnie wstepuje
gdy przebywam swe życie prawdziwie

Spinacz

kolejny papieros kawa
przez ciszę płyną obrazy
które próbuję układać
spełnieniem najskrytszych marzeń
dotyk ten pierwszy nieśmiały
i słowa szeptane skrycie
zostały tylko wspomnienia
segregowane mym życiem
tak wiele się ich zebrało
kto wie ile jeszcze będzie
i złych i dobrych wciąż mało
więc szukam zbieram je wszędzie
i tylko nie wiem wciąż po co
cały ten świat pielęgnuje
bo znikną ze mną odchodząc
........
Czy też się czasem tak czujesz ?

Nic nie kończy się i nic nie zaczyna

Przez wypaczone drzwi chłód nawiewa do serca drobinki śniegu. Nic w tym nowego.
Pod stertą reklamowych gazetek tempo wpatrzony w zdjęcie promocyjnych żeberek.
Znowu dmuchnęło mocniej. Podciągam kolana pod brodę....
Ciekawe czy mam jeszcze palce u stóp? Dawno ich nie widziałem.
Jakiś czas temu czułem je dotkliwie w kałuży pod śmietnikiem.
Za zimno nigdzie nie wychodzę.
Jakiś czas temu.......
Napij się jeszcze poeto....
Była ze mną swym bezzębnym uśmiechem. Przez chwilę.
Potem zabrała zlew i odeszła, został mi jeszcze kran.
Krople odmierzają ostatnie rozbłyski światła na wyblakłych żeberkach.
Kiedy zatarła się granica między majakami a rzeczywistością.
......Dzieci niecierpliwie zrywają papier z prezentów. Znów ten koszmarny śmiech......
Grzyb na ścianie dokładnie tam gdzie stała choinka. Poraniony śladami głodnych paznokci.
Podobno zwariowałem. Podobno śmierdzę.
Przynajmniej nikt sie nie czepia.
A jednak przywiązany do ścian jeszcze nie jestem wolny.
Wciąż mam na sobie ciemny garnitur. Trudno sie domyślić, lecz o tym wiem.
I czekam wciąż na tego co poprowadzi mnie ciemną doliną, a ja zła się nie ulęknę.
Ciemno już....
Jakiś czas temu......
Powiedziałbym dobranoc.

Post mortum

bo dzisiaj będe sie wieszał
a to są ostatnie słowa
że jestem wciąż mam przepraszać
że taki ciągle żałować

za myśli te nie pokorne
za wszystkie wolne marzenia
czas nie ten nie ta epoka
żyć bardziej niż konsumować

uśmiech jeden
tego brakowało
nie lękam się żyć
tym bardziej umierać

czego wy chcecie od zera

Lekka faza

pół butelki szampana i kopci
tak to jest jak się nie często pije
teraz wszystko wydaję się prostsze
tak się cieszę po prostu że żyje

i choć tego nie było na tyle
żeby przestać się kontrolować
ciekaw jestem co jutro czuł będę
i czy będzie bolała mnie głowa

kilka słów na dobranoc położę
życząc wszystkim spokojnej nocy
od krytyki zlej ustrzeż mnie Boże
i od duchów bo blisko północy

Skąd ( nie do oceny)

( nie do oceny )no tak średniaka
daj się zamknąć w ramy
my teoretycy słowa
nauczymy kochać

pokażemy jak pióro prowadzić
byś poza nas nie wyszedł
ciągle mówimy w tyle zostaniesz
twój błąd że słyszeć nie chcesz

mamy kamień dla ciebie i bat
słowa twarde okrutne
a zranić już nie mogą
gdy chowasz mazidełka do szuflady

bo wiesz że potrafisz
lekką ręką bez wysiłku
myśli przelać na papier
słuchanie ich było pomyłką

bo sam dla siebie jesteś
wtapiając się w mróz pod gwiazdami

kolejny stos zapłonie

Depresja

gdy dom oznacza ściany i meble
jak noclegownia dla obcych ludzi
bo przecież słowa już niepotrzebne
co nie istnieje to się nie zbudzi
a chwile wspólne takie samotne
dzień się zaczyna i kończy złością
i tylko oczy smutne wilgotne
wciąż zapatrzone tamtą miłością
choć umysł mówi zrozumieć pora
sercu tak łatwo to nie przychodzi
wraca do tego co było wczoraj
licząc że jutro to wynagrodzi
lecz jutro wstało puste niepewne
przechodzi wolno w ponure dzisiaj
gdzie nam zginęło to co potrzebne
nie wiem co gorsze krzyki czy cisza

Wspomnienie (Mirkowi Bregule)

Ileż to już razy pisałem o śmierci?
Teraz nie potrafię, gdy Ciebie dotyczy
I trudno wyrwać z głębi serca wersy.
Z mieszanym uczuciem, sam przerwałeś życie.

Tak dobrze pamiętam  tamtą twarz radosną,
gdy opowiadałem śpiewy przy ognisku.
Z tym co w nasze życie Twoje słowa wniosły,
wystarczyło słuchać i czuło się wszystko.

I w pamięci jeszcze wizyta w Piekarach.
Kiedy poprosiłem byś dla mnie zaśpiewał.
Johnego śpiewałeś, łza w oku Twym stała
i nadal  to czuję choć Ciebie już nie ma

Powiedziałbym dzisiaj, że byłeś mentorem
co serce poruszył młodego mężczyzny.
I tylko nie wierzę że już nie zaśpiewasz
o życiu miłości.......

(otarłem się tylko)
wciąż Jesteś mi bliski.

Wisła 2007.11.05
++++

Wiersz ku pamięci  Mirosława Breguły
którego z racji wykonywanej kiedyś pracy
miałem zaszczyt poznać osobiście.

Na tytuł zabrakło sił

znów buty ubłocone niewiele było tej bieli
kilka ziarenek soli by zaszła odmiana
kroplami gra muzyka deszczowej kapeli
czas na mnie łzy wierszem z oczu ścieram

odejdę i piec ciepły bez chęci zostawię
powoli wystygnie kiedy mnie nie będzie
czy ważne jeszcze serce co zamarło prawie
czas na mnie łzy wierszem z oczu ścieram

żałośnie nasycony tym śniegiem i deszczem
przewiany zimnym wiatrem co myśli zamroził
już prawie w miejscu stoję ale idę jeszcze
czas na mnie łzy wierszem z oczu ścieram

Dobranoc

korektorem

tylko białe linie
tam gdzie spisałem marzenia

ślady po słowach
zamalujesz kłamstwem
następna pokuta za grzechy
moje
nie wydumane
widoczne zmieszaniem

pocałunkiem na usta kładziesz
i tylko dżem jakiś gorzki
kanapka nie syci

niepewny własnymi myślami
kolejny kamień zawijasz w aksamit
a jednak ciąży

materia gładka nie zwodzi
lecz jeszcze pozwala się łudzić
wyrzuty mojego sumienia
spróbuj je znowu obudzić

gdy do snu się kładę

Piach

kropelki wody na skórze
dawno osuszył wiatr
zostały ziarenka wspomnień
jak wszędobylski piach

wciąż go znajduje w kieszeniach
choć słońce słabiej dziś grzeje
drobne gorące wspomnienia
ponownie budzą nadzieję

i znowu zaczynam marzyć
o kroplach wody na skórze
i Twym uśmiechu na plaży
z piaskiem w kieszeniach ... na dłużej

Żal

chęć by skasować wszystko
a jednak żal

oddać swe myśli do lombardu
a potem spróbować zapomnieć
potykając się o pustkę dla słów
prostych niosących znaczenie
-----------------------------------

banał platerowany słowotokiem
wyrażeń zmyślnych górnolotnych
narcyz krytycznym patrzy okiem
kokosza pośród jajek złotych

strosząc tak dumnie swoje pióra
krzykiem donośnym wielkość głosi
potem uśmiecha sie do lustra
jedyny obiekt swej miłości

a krzyk ten zagłusza wszystko
dżwięki i barwy stały się trywialne
kiedyś nawet zdawały się bliskie
teraz dostrzegam te słowa marne

zebrane w nieudolne twory
jakby sumieniem w oczy kłują
czekając tylko na akt łaski
aż litościwie je skasują

amen grafomanie

Droga do Nieba

a moja droga ma cztery pasma
tyle że dwa prowadzą w przeciwną stronę
tylko podwójna ciągła linia
dzieli mnie od złamania zasad

więc gnam przed siebie
coraz większą moc czując
pod maską założoną wczoraj
choć brak otworów na oczy

mogły by mnie zdradzić
więc pędzę na ślepo
wiedziony twym głosem jedynie
skręcam na prawa dwa i hopla

skoczyłem w niebo

Niematerialna materialistka

gdy nocą mary wychodzą
w ciemnościach cichutko tupią
czasem pukają mi w okno
lub jakiś przedmiot poruszą

zasnąć nie mogę bez ciszy
pod kołdrą leżę i słucham
coraz wyraźniej je słyszę
czy może któraś mnie szuka

tak ciemno że oko wykol
prócz delikatnej poświaty
co pojawiła się znikąd
przybrała kontur postaci

już widzę zarys kobiecy
jej nagich piersi i łona
błąka się biedna po świecie
ciągle miłości spragniona

chociaż wyciąga ramiona
i szepce pójdź do mnie miły
to nic nie może dokonać
bo siły ją opuściły

moce co miała za życia
wciąż nowych wrażeń szukając
mężczyzn uwodząc i zwodząc
ze śmiechem serca im łamiąc

jak ulęgałki przebrała
znajdując każdemu braki
bo ten zbyt mało jej dawał
a tamten znów był biedakiem

rycerza na białym koniu
zbyt pewna też odrzuciła
teraz tak zwiewna przy łożu
pragnie się przy mnie zatrzymać

lecz na nic próżna pokusa
bez szansy wszystkie jej czary
bo nie wie biedna za życia
poznałem już takie mary

Szachy

tak biegiem byle szybciej przestawiamy pionki
rozgrywamy swe życie wygrana przegrana
na polach szachownicy znajdując wyroki
grając o swoją duszę choć już odebrana

sami nie rozumiemy po co ciagle gramy
próbujemy przewidzieć swe kolejne ruchy
powracamy pamięcią do juz wykonanych
błedy wciąż powtarzamy nie biorąc nauki

po co gramy właściwie dla kary nagrody
po za grą pozostają już tylko złudzenia
związani zasadami ułudą swobody
posunięć wykonanych bez szansy wytchnienia

szach i mat kiedyś padnie wyrok ostateczny
będziemy wtedy na dnie czy na piedestale
choć szachownica pusta zostanie na wieczność
stylem gry można w pamięć zapisać sie trwale

Wciąż szukając

a jednak wszechświat się rozszerza
dla swojej wiary wprowadziłeś stałą
żeby równanie teorii względności
do znanej wizji świata pasowało
(dzisiaj już jest niepotrzebna)
obrazu pychy w rozumieniu swiata
którego postać kreuje świadomość
kolejne tezy empirycznie zmiata
szkiełko i oko elektrodą w głowie
potrafi zmienić ludzką osobowość
ginie pytanie jawi się odpowiedź
umysł kreuje wciąż nowe pytania
aby zrozumieć świata mechanikę
rozpoczynamy kolejne badania
nad wynikami będziemy rozważać
jeżeli wcześniej ich sens nie zaniknie
umiemy niszczyć próbujemy stwarzać
zbyt wiele danych za małe umysły
żeby ogarnąć wszystkie zagadnienia
kiedy połączyć staramy się ściśle
deltę rozumu rozlaną w odnogi
szukając źródeł w braku rozumienia
znów pustą przestrzeń wypełniają Bogi

W szkole kochali się we mnie chłopcy

w zimnym świecie w którym mosty dzielą
a złe drogi prowadzą do nikąd
szary ranek nie budzi nadzieją
snu koszmarem zwiastowana przyszłość

gdy odchodzę i kiedy powracam
pozbawiona wolności wyboru
na policzku ślady wrogich palców
i krew w ustach jej słodycz znajomą

moja pamięć jakże jest wspaniała
kiedy jednak pozwala zapomnieć
gorzki serial który już widziałam
i kolejny odcinek znów o mnie

ach przepraszam drogi czytelniku
znów na własnym cierpieniu się skupiam
to przez słowa które usłyszałam
szepcą ludzie jaka jestem głupia

ludzie szepcą i patrzą ukradkiem
na twarz moją i podbite oko
odsuwając się niby przypadkiem
nie pomogą zranionej głęboko

i ta cisza nagła kiedy wchodzę
twarze zimne tak jakby ktoś umarł
kiedy myślą w jakiejś dziwnej trwodze
o mym życiu parszywym jak dżuma

i też boją się tego wariata
lub w nim mają kompana do picia
a On cóż nazywa mnie szmatą
jestem szmatą i workiem do bicia

Temat bieżący

a może trochę patosu
słów wzniosłych
głębokich myśli
boście tu raz do roku
świeczkę zapalić przyszli
i nad swoją pamięcią
zachwycając się szumnie
własny zachwyt to wzbudza
nie w mym sercu nie u mnie
na krzyże połamane
poczerniałe tablice
mogiły chwastem zarosłe
czas na wielkie sprzątanie
kolejny obowiązek
dla świata odbębnicie
ale gdzie wasza pamięć
gdzie wasze zadumanie
i można raz do roku
szumne pleść komunały
i można pisać wiersze
co zlewają się w banał
a potem odejdziecie
a ja w grobie zostanę
i świadectwo pamięci
mogiła zaniedbana

Czekając

świat nie jest taki zły
na chwilę przed świtem
wystarczy kubek kawy
gorący kaloryfer
niebo jeszcze tak ciemne
a wiatr za oknem mrozi
zostań skoro przyjemnie
jednak nie możesz odchodzisz
na korytarzu Twe kroki
pod metalowym obcasem
dudnią jak czasu wyroki
tęskniąc zmagam się z czasem
dopijam wolno swą kawę
dogasa żar papierosów
pozmywam kubki odstawię
i będę czekał powrotu

Czarnobiały

świat nie jest już czarno biały
dla ciepła palety swych barw
mienimy się jak kryształy
by tęczą malować ich blask

szlif bywa niedoskonały
znów rysą kolejną czar prysł
a sercu co prawdę poznało
dał gorycz sumienia i łzy

i nie ma nagany pochwały
jedynie orkiestra wciąż gra
błogosławiona niepamięć
amnezja jak studnia bez dna
o Tobie piszę przyznajesz
wciąż myśląc skąd mi się wzięły
słowa co celnie trafiają
te wszystkie wredne litery

więc przyznam już je spotkałem
wciąż widzę lecz nie oceniam
co barwne co czarno białe
to tylko kwestia spojrzenia

nie jestem już czarno biały
czy to ma jakieś znaczenie
więc może zatańczmy razem
wśród tęczy swym zapomnieniem

W rytmie samby Pa Ti

zamykam oczy
wolno zanurzam się w marzenia
kiedy słyszę pierwszy dźwięk, wiem
jeszcze życie a już sen
jak w dotyku twoich ust, drżę
cichy rytm porusza mnie
coraz bliżej twoja dłoń, szept
pocałunek pierwszy raz
drobny nieuchwytny gest, bierz
melodyjnie wpłynie w nas
a TY zagrałaś zmysłami
niech wybuchną płomieniem
kiedy cichy twój szept usłyszę
między niebem a ziemią
rozpraszają i mrok i ciszę
świat jest w naszych ramionach
niech kołysze nim samby rytm
jeden ogień i woda
a ja płonę i płynę z nim
więc graj graj graj
falami zabieraj mnie
niech chwila trwa i trwa i trwa
bym mógł sie zamienić w dźwięk
niech uderzą kolory
które z sobą zabiorę
choć nie zamknę tej chwili
nieporadnym utworem
przeżyłem sen
wiem
wiem
wiem

144 000

wciąż widzę wiecej niż chciałbym zobaczyć
więcej rozumiem ponad swą potrzebę
los czy też stwórca co tak mnie naznaczył
dając mi usta bym zmierzył sie z niebem

wchodząc do nieba nie widzę nadziei
jakże sterylnie wybawionych duszy
wszystko wspaniałe już nic się nie zmieni
bo nie kuszeni nie czują katuszy

wszystko powabne lecz już niepotrzebne
jak wymazane zostało za nami
umysł nie zgaśnie i serce nie pęknie
i tylko wieczność niezmienna pieśniami

i śpiewać będą cięgle pieśń zaranną
już poza pieśnią niczego nie trzeba
i drugiej szansy już nawet nie pragną
tych dusz tysiące wybranych do nieba

666

wciąż widzę wiecej niż chciałbym zobaczyć
więcej rozumiem niż jest mi potrzebne
los czy też stwórca co tak mnie naznaczył
dając mi usta bym zmierzył sie z piekłem

wchodząc do piekła nie widzę płomieni
bo niczym one dla cierpienia duszy
co utraciwszy ostatnią nadzieje
pośród swych pragnień choć żadne nie kusi

wszystkie powabne lecz już niepotrzebne
każde zamknięte prostymi słowami
umysł nie zgaśnie i serce nie pęknie
i tylko wieczność świadomymi snami

i tak śnić będą choć pragną sie zbudzić
lecz przebudzenia dla świata już nie ma
i drugiej szansy nie będzie dla ludzi
trzema szóstkami zamknęła się ziemia

Tęsknota nieokreślona

wysprzątać sobie w głowie
grabiami wymieść liście
i wspomnienia zieleni
rozpalić wielki ogień
porzucić myśli wszystkie
niech giną wśród płomieni
i nie zabierać walizki
by nie obciążać swych dłoni
odejść na przekór wszystkim
ruszyć spokojnym krokiem
a potem pobiec ku gwiazdom
cóż więcej mogę wyśnić

Pozbawiony wulgaryzmów ku zadowoleniu purystów

popieprzone skowronki
co wychodzą na ranem
z hotelowych pokoi
bezmyślnie rozśpiewane
ci niewierni mężczyźni
wyuzdane kobiety
tak bardzo wyzwoleni
nieszczęśliwi niestety
potraktujesz jak krzesło
rozpalone jej ciało
naturalny wibrator
tyle z ciebie zostało
a sumienia rozterki
wytłumaczyć chcesz kacem
szkoda że sam przed sobą
widzisz wszystko inaczej
Świadomy praw i obowiązków...

Martwy motyl

już nie pamiętam cholerną szpilką czy obrączką przyszpiliłeś mnie do ściany w szarym pudełku to Twój świat poukładany
jeszcze pamiętam te uśmiechy i zachwyty ten piękny okaz miał ozdobą być Twej pychy
a ja skrzydła rozłożone niepotrzebnie już nie odlecę fantazjami przestałeś dawno mnie dotykać puste imago co się rozsypie pod palcami

Mniemanie

Ach my wrażliwi!
Świat podłym się jawi,
gdy nie rozumie nas.
Jeśli nie docenia.

W samozachwycie
potrafimy zabić
to co jest szczere,
jeśli nam doskwiera.

Pieścimy swoje
tak wzniosłe uczucia,
bez praw dla innych
własnej czci i wiary.

Ich świat przyziemny
wciąż z góry traktując
w niebyt spychamy.
Nie dorósł do chwały.

Jakże wspaniałe
nasze myśli słowa!
Perły rzucane łaskawie
przed wieprze.

Wciąż potwierdzenia
teorii szukając,
że tylko nasze
to właściwe lepsze.

I tylko smutne
niedogrzane łoże
osierocone przez
mrzonki, marzenia.

Skrajna samotność
we własnym wyborze,
A co najgorsze?
Że pereł w nas nie ma.

Znowu koniec

Od jakiegoś czasu
cokolwiek napisze
banalnym się jawi
każde własne słowo
zaraz bym poprawił
Każdą myśl ulotną
zaledwie schwytaną
już po chwili widzę
bez sensu oddaną
Wszystkie słowa puste
ranią jak sztylety
żebra policzone
i ciało obite
nic nie pozostało
już z cienia poety
jedną grafomanią
natchnienie rozbite
a drugą potężną
siłą bezkrytycznie
słowa zabijane
pustymi tekstami
i już zapominam
może było ślicznie
teraz własny ogród
obsiałem ostami

Motylem mi jesteś

tak płytko
bez zrozumienia
nabrałem wody w dłonie
donieść ją
do ust spragnionych
nieważne moich czy Twoich

drugie dno
też się oderwało
krople umknęły miedzy palcami
resztki wilgoci
wspomnieniem wsiąkły w umysł
chłonący jak gąbka
i komu to potrzebne
Tobie czy mnie nieważne

przecież to czytasz
choć mnie nie ma
do świata pobiegłem
materiał dyskretnie
okrywa moje pragnienie
jędrne ciepło delikatnie faluje
przygarnięte ramionami
ten blask w oku
czy mój czy Twój nieważne

bez zrozumienia
chwilowym uniesieniem
może je złapię
patrząc na fotografię
znów przyjdę zapomnieć
choć już nie pamiętam

Karma

już nie gonię za szczęściem
tylko zbieram okruchy
co ze stołu spadają
już nie gonię za szczęściem
choć nie ślepy nie głuchy
zmysły wciąż pociągają
już nie gonię za szczęściem
gdybym nie wiem jak szukał
to mnie serce nie słucha
już nie gonię za szczęściem
choćbym oczy wypłakał
albo gniewem wybuchał
już nie gonię za szczęściem
bo się świata nie lękam
życia się już nie boję
już nie gonię za szczęściem
celu nie znam przysięgam
ale w miejscu nie stoję
już nie gonię za szczęściem
od dłuższego już czasu
recytuję te słowa
więc dlaczego chcę więcej
robię tyle hałasu
znowu będę żałował

Płochliwie



Jak tafla wody, gdy liściem muśnięta.
Zadrżę ja Twoim z ukradka spojrzeniem.
Złapanym w locie, co serce spamięta.
Gdy w ciszy dłonie splecione pragnieniem,
cofną się swoją odwagą spłoszone.

Znowu powrócić, pragnąc namiętności.
Smakiem owocu co usta złaknione. 
Bardziej marzeniem niż darem miłości.
Bezgłośnym szeptem, by chwilę uchwycić.
Lekko rozwarte...

Lękając się zgubić
,  p
rawdę odkrytą wielkiej tajemnicy.
Raz darowaną, znaleźć po raz drugi.

Drzazga

a miało być tak pięknie
gdy w słońcu skąpany
biegłem boso po trawie
zachwytem olśniony
wszystko mnie radowało
zapomniałem prawie
jak to świat jest podstępny
wrogo nastawiony
gdy tak śmiało biegałem
nierozważne kroki
stopą bosą dotknąłem
ciernistego krzewu
w bólu się zatrzymałem
cierniem poraniony
już nie myśląc o tańcu
bez siły do biegu
chociaż drzazgę wyrwałem
lecz stopa wciąż boli
szyderczo powstrzymuje
wolności zakusy
może kiedyś zapomnę
odruchem Pawłowa
każdy patyk omijam
by nie zranił duszy

Wódka

ciepło i duszno
na myśli krawędzi
ostatnią wódką
rozsądek zapiłem

nie oddzielając
radości i smutków
już bez przemyśleń
w następną ruszyłem

potem kolejną
szukając odlotu
pustkę znalazłem
zamiast zrozumienia

byle by tylko
zaszumiało w głowie
nie doszukując się
sensu istnienia

film się urywa...
zostały stopklatki
jakieś uśmiechy
nieprzytomne twarze

tylko ból głowy
zamglone majaki
dzisiaj wspomnieniem
wczorajszych wydarzeń

Włosy

zaplątałem się w Twoje włosy
jak w grzech do którego gnałem
ciałem nagim zbawiony
dla setki ramion wabiących
bliżej bliżej jeszcze
niech cię otulę
dopieszczę
wody wezbrały
już nie powstrzymam
falą się na twym łukiem przelałem
pochłaniając powierzchnie
jeszcze i jeszcze
więcej i więcej
gdzieś poza dreszczem
na gładką skórę opadam deszczem
skóra napięta i rozpalona
deszcz znowu w parę
para złączona
już nierozłączna
w górę się wznosi
gdzieś poza ciałem
na kres rozkoszy

Bez samby Pa Ti

chciałem napisać wiersz
słuchając Samby Pa Ti
już nawet miałem tekst
co miał tej samby rytm
i brzmiały w nim sylaby
jak gitarowe tony
miał być taki cudowny
perfekcją dopieszczony
a słowa oddawały senną treść
w miłosne uniesienie
w ekstazę zanieść miały
a potem nań spojrzałem
zbyt wydumany tekst
nazbyt niezrozumiały
no i go wymazałem
i tylko tytuł został
pod wpływem gry Santany
a w duszy mojej pustka
po wierszu zapomnianym

Kiedy tak sobie siedzę samotnie

chinsece
a żeby lekko było
nie ma co pisać o smutkach
o podcinanych żyłach
śmierci i sercu złamanym
tu znowu kwitnie miłość
a tam już się skończyło
słowa wyjące bólem
albo kwitnące różami
wszystko tak się zmieszało
jakieś literki nierówne
niedbałej kalkomanii
klejone z zapałem wielkim
wczesnymi zachwytami
niedoczytane wcale
odejdą zapomniane
pędzą już nowe literki
tak sie cudownie prężą
już napinają muskuły
lirycznie i poetycznie
elegia czy sonet czuły
jak kolorowe obrazki
co z teczki się wysypały
wabią nowym zachwytem
poprzedni już zapomniałem
a co ja mogę pokazać
że sercu brakuje weny
kiedy kopiowym ołówkiem
na kartce kreślę bazgroły
i patrzę zadumany
na roztańczone litery
i wiersz próbuje napisać
kolejny nieudany
i nawet nie wesoły

Wspomnienie

w trawie liście
zamiast obrazów
kolejna bruzda
doświadczeniem odbita
obojętnym sercem
niedostrzeżona

myśli nie byłe
wspomnienia
z zakamarków
opadłe wymiatam
do albumu
od zapomnienia

ogniem trawione
płomieniom odbieram
papierowe szczęścia
bólu nie czując
na dłonie sparzone
i kawał trawnika

zimny tak
pochłaniam płomienie

Odpowiedź

ech późno już lecz
są sprawy ważniejsze
niż oceny wiersze
nie można o tym zapomnieć
tam gdzie świat wewnętrzny
z zewnętrznym się zderza
coś we mnie
coś tylko koło mnie
to co jest mi bliskie
może być dalekie
dalekie się może przybliżyć
nie mogę nic więcej
być tylko człowiekiem
to jedno dziś
dla mnie się liczy

***


tyle wysiłku
żeby zgasić iskrę
co kiedyś była
żywiołem płomieni
ciągłe nadzieje
wciąż donoszę chrustu
nie wiem czy płomień
uda się rozniecić
więc zamknij oczy
powietrze weź w usta
pomóż na nowo
ten ogień rozdmuchać
znów się powtarzam
moje serce krzyczy
a Twoje serce
nie chce tego słuchać

Rajski ogród

patrzę na te cholerne rabatki
takie wychuchane i dopieszczone
oglądam pierwszą drugą setną
ogórki kwiatki nasadzone
alejki takie równiutkie
do bólu geometryczne
i ciągle ducha tu szukam
bo przecież to takie śliczne
a jednak czegoś brakuje
taka wewnętrzna potrzeba
żeby tu miny zakopać
i wszystkie grządki ......
przemilczę

Ojciec

patrze na was dzieci moje
choć kocham nie dopieszczam
przyglądam się z niepokojem
sprawić więcej nie mogę
gdy ogród opuszczacie
samotne ruszacie w drogę
i już żyjecie swym losem
choć memu sercu tak bliskie
to nie uchronię przed ciosem
krzyczą niezręczne kulawe
a jednak dla mnie jedyne
was biją a ja krwawię
a kiedy próbują zabić
to jakby mnie zabijali
i każde złe słowo rani
lecz żegnam kolejne dziecię
które chowałem tak czule
by się błąkało po świecie
czy ktoś to może zrozumie

Trzeci wilk

już w drogę wyruszyć pora
ominąć znaki zakazu
nie myśleć nad tym za długo
nie brać żadnego bagażu
za siebie sie nie oglądać
ani nie patrzeć pod nogi
niech poprowadzi mnie droga
poza ten świat złowrogi
niech na manowce prowadzi
wbrew uknutemu spiskowi
który jest mym przeznaczeniem
spisanym przez diabły bogi
do mego własnego raju
a może do mego piekła
wyrwać się z tego marazmu
w którym już nic mnie nie czeka
kroku nie wstrzymam nie stanę
bardziej się ciesze niż boję
niech zapędzają barany
wilk zawsze ma drogi swoje

A gdzie gruszki?

pośród rzeki tematów
ważkich tak niesłychanie
opiewanych w poezji
aby serca poruszyć
ja mam jeden dość głupi
kto wie co się zdarzyło
że tak trudno skosztować
naszych przepysznych gruszek
przecież grusza od wieków
wręcz symbolem tej ziemi
prapiastowską jej sławę
już niejeden opiewał
a gdy zajdziesz do sklepu
to masz piękną hiszpańską
spróbuj spytać o nasze
to usłyszysz że nie ma
a co ja jestem małpa
że mi pchają banana
kiwi mango daktyle kumkwaty
kiedy gruszek mi trzeba
takich z polskiego drzewa
robaczywych i kostropatych

Muzo moja

stój nie uciekaj
zaczekaj jeszcze chwilę
skoro znów się uśmiechasz
jeszcze pytań tyle
usiądź porozmawiajmy
czym Cię uraziłem
nie mogę sam pozostać
chyba nie zasłużyłem
może zaparzę kawy
i ciastem poczęstuje
Twój widok tak mnie cieszy
dobrze się z Tobą czuje
że nie jesteś mi wierna
naprawdę tak mówiłem
wybacz proszę posłuchaj
wiem to ja Cię zdradziłem
nie słuchałem Twych szeptów
teraz nadstawię ucha
ale proszę mów do mnie
mów a ja będę słuchał

Waruj

co że łańcuch za krótki
że kula u nogi ciąży
swobody było potrzeba
bez kuli łańcucha krążysz
powracasz do swojej budy
choć za wolnością tak wyłeś
mówiłeś to nie jest życie
pochwal się co przeżyłeś
ogonek nędzo podkulasz
a prezentujesz się marnie
jakoś mnie nie rozczulasz
może cię inna przygarnie

Tęskniąc w polu

pomyłem okna trochę ich było
kawałkiem pizzy ciało napchałem
broadway tak tłoczno się tu zrobiło
dzisiaj do green point metrem nie jadę

poszukam jakiej żółtej taksówki
za parę dolców gdzieś się wybiorę
tam poza miastem co nigdy nie śpi
w złotą pszenicą obsiane pole
***
stoję na polu wśród kukurydzy
to wszystko jedno drajwer powiedział
ja się zgodziłem wszystko mi jedno
bylem za miastem chwilę posiedział

i tylko gwiazdy jakieś tu bledsze
nie widzę wierzby gniazda bociana
lecz chłonę ciszę jeszcze i jeszcze
pisząc swe tęskne wiersze do rana

W drodze

sen upragniony
jednak nie przychodzi
słodką ułudą mych myśli nie koi
trudne wspomnienia naiwnej młodości
którą oddałem pragnąc miłość zdobyć

nieszczęsna wiara
wracałem do piekła
dusza krwawiła do głębi raniona
a jednak trwałem by wiary dochować
chroniąc ten klejnot co los pieczętował

a snu nie było
lecz z hukiem pieczęci
z coraz to większą pogardą łamane
nie wiedząc nawet jak wiele potrafię
wbrew sobie cierpiąc z serca je wyrwałem

dziś nowe niebo
lecz trudne nadzieje
bolesne myśli odsuwam skażone
serce chce pobiec mdła dusza kuleje
stworzony wiarą wciąż idę w jej stronę

Katharsis

siła twórcza i niszcząca
czarna gwiazdo Bagdadu
Madinat as-Salam cóż znaczy
córko Abbasydów bez Ciebie
nad krwawe wody Tygrysu
dziś niosę tylko cierpienie
meczet wciąż żywo płonie
uczuć martwym płomieniem
pod niebem innym wrogim
wszystkie gwieździste noce
ciemne głębią Twych oczu
co wojny mrok rozjaśniły
na wszystkie groźby szyitów
mieliśmy własne schronienie
tak pewny byłem swej siły
głupoty dziś jestem pewien
nieszczęsna gwiazdo Bagdadu
piękno Twe zbezczeszczone
zabrano gdzieś ściętą głowę
już Cię do życia nie wrócę
jak puste wszystko co powiem
nie wiem po co przeżyłem
została nicość po Tobie
i miłość...
w tę nie zwątpiłem

Taki sobie o chorobie

na ból duszy
specjalistów recepta
trzy zdrowaśki
do pieca ją
do pieca
niech żar myśli rozgoni
za bardzo sie podnieca
na serca drżenie
specjalistów diagnoza
na noc całą
do lodu je
do lodu
niech chłodem otrzeźwieje
bo drży bez powodu
przeglądam ze zwątpieniem
wystawione recepty
lepiej nadal chorować
zamiast dać się uleczyć
tyle mają zachodu
bez powodu
po prostu
bez powodu

Koniec

to ostatnie słowo
niech tu pozostanie
pisząc nieudolnie
swoimi myślami
chociaż tego nie chcę
to wciąż kogoś ranię
lepiej zamknąć usta
i więcej nie ranić

Czarna perła

Z łodzi potrzaskanej
na brzeg skalisty wypadłem.
Bez nadziei w sercu.
O głaz bezlitosny duszę otarłem.
Lecz okrutne wybrzeże
i ten zimny głaz właśnie,
dały mi Ciebie odnaleźć.

Zagrzebana w szlamie
ludzkiej nienawiści.
Przed światłem ukryta
na nic nie czekałaś.
Podniosłem Cię,
łzami obmyłem.
Żałując że ostre kamienie
rysy pozostawiły.
Tego już nie zmienię.

Lecz gdy kolejny raz
nitkę przez otwór przewlekam,
by blisko serca Cię nosić.
Promień słońca pada
ukazująć twój blask.
Ten wciąż mnie urzeka.

Lilith

kim jesteś Adamie
ja nieśmiertelną
dla setnej części swej
ty nigdy tęsknić
nie przestaniesz

już trzech aniołów
w świat posłano
dla pychy twej
bym powróciła
tam skąd wygnano

grzechem nazwałeś
nie zbłądziłam
tak różne były
nasze drogi
nienawidzący wciąż
z pragnienia
że znów rozłożę
smukłe nogi

Aniołowie

przechadzam sie pośród aniołów
anioł tu i tam też anioł
zdaje się rajski ogród
aniołów tak wielu nie widział

jeden przysiadł zapłakał inny
kolejnemu złamano skrzydła
następnemu ktoś pióra wyrwał
piekło anielskimi łzami usłane

zapach siarki pomadą zataić
i do pokrzyw podorabiać kwiatki
by wspaniałe dzieło stworzenia
spisać piórem anielskim
diablim szponem wymazać ukradkiem

Rozstanie

tylko drzwi domu otwarte
na które patrzę z uśmiechem
to nocne świerszczy wołanie
płoszone oddechem łzy

samotnym pustym wieczorem
który nie daje mi weny
bezkresną drogę wybiorę
oby nie brakło mi sił

niczego tam nie zabiorę
wspomnienia martwe zostawię
i wszystkie słowa tak wrogie
ciężarem nie mogą być

jedynie serce na stole
przy moim liście wykrwawię
niech świadczy że umrzeć wolę
niżeli dalej tak żyć

Ego

chciałem nauczyć się latać
wciąż wdrapywałem się na drzewo
na przekór prawom tego świata
tak bardzo pociągało niebo

łamały suche się konary
dłonie do krwi poobdzierałem
i choć nie brakowało wiary
ku niebu nie wzleciałem

z oddali słychać śpiew
anielskim grzmiący uniesieniem
dla mnie szyderczy śmiech
a pokonało mnie ciążenie

patrzę teraz ze smutkiem
bezwstydnie w niebo mierzyłem
potłukłem się paskudnie
zbyt niepokorny byłem

Canis Lupus

już się nie uśmiecham
nie widzę potrzeby
ważniejsza interpretacja
wilk warczy zły
zawsze znajdzie się kula
humanitarnym gestem
by zgasić agresję
odpływ przypływ
fazami księżyca
do którego wył noc całą
dla niespełnionej miłości
na brzegu morza rzeczywistości
teraz już tylko zwłoki
roztrzaskane falami obłudy
na skałach banałów
dobrzy ludzie powiedzą
przynajmniej się biedny nie męczył

Woźnica a koń narowisty

i choćby pasami
to tyłek nie boli
natura taka rogata
a dusza jest wolna
i śmiało swawoli
nie zgasi fantazji
świst bata

gdy ręka pomocna
założy kajdany
łańcuchem serce mi skuje
nauczy mnie sztuki
bym był doskonały
podpowie co myślę
jak czuję

lecz wciąż niepokornie
porywem bez wiedzy
wycinam swe myśli sztyletem
tak jestem zbyt dumny
bo słowa mi bliskie
choć może ktoś inny
wie lepiej

Przeprosiny

myśli słowa literki takie są niepokorne
próbuje je pozbierać i ułożyć zgrabnie
ale myśli i słowa ciągle nazbyt frywolne
jednak niedoskonałe choć sądziłem powabne

rzadko idę euforią częściej brzegiem zwątpienia
bolejąc w głębi serca nad talentem kulawym
serca jednak nie mogę zmusić do milczenia
więc kolejny tekst piszę kiepski i nieciekawy

lecz nie będę zazdrościł tym co myślą potrafię
może i mnie się trafi jak ślepej kurze ziarno
czy ktoś mi o tym powie bo sam się nie połapię
więc na razie przepraszam za tę poezję marną