O mnie

Moje zdjęcie
Czasem wierząc w ideały tracimy marzenia.

sobota, 29 kwietnia 2017

"Dłonie"

Jeszcze niedawno kciuk ssałeś.
Matka zmieniała pieluszki.
Jej ciało mocno ściskały,
twoje różowe paluszki

Minęło tylko chwil kilka,
gdy w nieporadnych dłoniach.
Uczyłeś się łapać piłkę,
bawiąc się z ojcem na Błoniach.

Czas mijał...

Pamiętasz jeszcze te chwile,
kiedy spotkały się wasze ręce.
Wyszły z kokonów pierwsze motyle.
Było ich więcej, coraz więcej.

I drżały palce, jak od gorączki.
W chwili tak ważnej podniosłej.
A ty w panice szukasz obrączki,
myśląc że jej nie przyniosłeś.

Czas mijał...

Tak spracowały się twoje dłonie,
budując przyszłość dla dzieci.
One musiały karmić i chronić,
ale głaskały też przecież.

Czasem opadły w bezsilnym geście,
wraz z utracona nadzieją.
Ale nie mogły odpocząć jeszcze,
bo po to w końcu istnieją.

Czas płynie...

Patrzysz na palce silne, sękate.
Czas wyrył bruzdy na skórze.
A twoje dłonie wciąż życie łapią,
by zostać tu jak najdłużej.


Czas...

Percepcja

Kiedyś tak trudno było odejść,
a dzisiaj się nie musisz trudzić.
Wystarczy tylko wcisnąć guzik,
żeby unikać innych ludzi.

Czy można spojrzeć inaczej?
Poczuć ten świat co nie istnieje?
Wiedząc, że ktoś naprawdę płacze
i czując szczęście gdy się śmieje.

Uczuć synapsy zagubione,
kiedy nie widzisz już człowieka.
Swą władzę masz przed monitorem,
ale przed światem wciąż uciekasz.

I jeszcze kilka słów w okienko,
żeby zagłuszyć własną duszę.
A komuś właśnie serce pękło.
Nie myślisz o tym........
............a ja muszę.

Chwast

Tylko dwa listki gdy się narodził.
Ziarno upadło na żyzną glebę.
Wśród łanów zboża powoli wschodził,
dla swego miejsca pod wspólnym niebem.

Jeszcze tak słaby lecz szybko wzrastał.
Czerpał swą siłę z mocnych korzeni.
Złoty łan zboża lśnił w słońca blasku,
a on bezwstydny śmiał się zielenić.

I choć niewiele było mu trzeba,
pozazdroszczono mu żyznej gleby.
Światła i wody wspólnego nieba,
ciągłego wzrostu zwykłej potrzeby.

Więc trzeba wyrwać zadeptać chwasta
i złe intencje można przypisać.
Gdy zboże równo zagon porasta.
Ten się nie zmieni, wszystko mu zwisa.

I bez znaczenia jest drobne kwiecie,
tak urokliwe na tle zieleni.
Przyjdzie esteta i chwasta zmiecie,
by nie zabierał miejsca na ziemi.

Lecz co się stało? Chwast się rozpłożył
nisko przy gruncie zielenią liści.
I tylko mocniej kolce rozłożył.
Bezwstydnie czeka, by znowu przyszli.

Mucha

A muchy są wredne, mówisz.
Mnożą się bezwstydnie.
Białymi larwami
w odpadkach
pięknego świata.

Przepoczwarzy się taka
i lata.
To tu, to tam.
Nieważne.

Nie możesz mnie złapać!
Powyrywać skrzydełek i nóżek.
Z zaciętością i pasją
godną rzeczy wielkich.
Z żałosną packą w dłoni,
gonisz.

Mucha.
Taka prosta i doskonała.
Lepiej przystosowana,
by żyć.

Galernicy ( ku czci ofiar portali literackich )

Smutek, nie po to by nim żyć.
Tylko na chwilę zatrzymać w zadumie.
Kto płakać szczerze nie potrafi.
Uśmiechać również się nie będzie.

A więc się bawię plotąc słowa,
by umysł zająć dla wytchnienia.
A w przerwach czytam cudze wiersze,
te lepsze przecież innych nie ma.

Widzę radości i dramaty
jak biją w oczy z monitora.
Słowa głębokie, znów ktoś batem
swojego ego skomentował.

Oczy odwracam, patrząc w gwiazdy.
Jazgot straszliwy jednak słyszę.
To bólem wyje tu wiersz każdy.
Kiedy katują go klawisze.

Porządki

Delikatnie wymiatam z kątów
kłaczki kurzu, opadłe wspomnienia.
Których nie chce zbyt mocno poruszyć,
by zachować sterylność spojrzenia.
Gdzieś pod szafą drobne koraliki.
Łzy zastygłe, gdy zerwałem sznurek.
I zaduma nad małym guzikiem
Życie strzępki, podarte koszule.
Mroczna mantra powtarzana w ciszy,
której nikt przerywa swym krzykiem.
Drobne gesty przepełnione bólem.
Nad kłaczkami, zerwanym guzikiem.
Więc nieśpiesznie tutaj sobie sprzątam
i z pietyzmem parkiet poleruję.
Porozrzucam znów kłaczki po kątach.
Dzięki temu rozumiem co czuję.

czwartek, 27 kwietnia 2017

Pająk

Ze szpary pod biurkiem patrzał,
gdy brałem się za pisanie.
Na swoich ośmiu odnóżach,
zaczął wędrówkę ku ścianie.

Tak duży, czarny, włochaty,
że mógłby budzić odrazę.
Mnie jego widok ucieszył,
więc zerkam nań raz za razem.

Czekam aż dojdzie do ściany.
Czy będzie szedł po niej w górę?
To stara ludowa wróżba.
Dzisiaj jej nie mam za bzdurę.

Więc wędruj mój przyjacielu,
czarna iskierko nadziei.
Da los, że twoja wędrówka,
coś w życiu moim odmieni.

Autoportret

Wśród wielu barw najmocniej czerwień i błękit lubię.
Żółty się słońcem kładzie na biel płótna sztalugi.
A jednak autoportret szary jest coraz bardziej.
Wybaczcie mi więc proszę ten wstęp cokolwiek przydługi.

Jedynej barwy szukam ciagle na swej palecie.
Tuby powyciskane, w powietrzu woń tempery.
Może kiedyś ją znajdę. By w swym autoportrecie,
odcieniami szarości wydobyć kolor szczery.

On to pasje wyrazi śmiałym pędzla porywem.
Nada wyraz postaci, by nie była nijaką.
Ale jak do tej pory, zawiedzionym prawdziwie.
Widząc efekt swej pracy i swą twarz właśnie taką.

Eol

Mimo wszystko.

Jednak słońce wzeszło.
Gdy przekroczyłem bariery.
Przecież musiałem.
Choć lękam się groźnego pomruku.

Jeszcze nie przeszło.
Jednak spojrzałem głębiej wtedy.
Cyklon poznałem.
Siłę jego nie słysząc już huku.

A niebo ponad takie błękitne.
Choć wokół tylko chmur ściany.
Jakby zebrały się myśli wszystkie.
I w środku ja zadumany.

Wiruje wiatrem porwane życie.
Tak prowadzony gdzieś zmierzam.
Patrzę na skutki w lęku zachwycie.
Lecz czy to ja tak uderzam?

Tylko ten cyklon, on daje siłę.
By się nie godzić z miernotą.
Nie raz upadłem, jednak przeżyłem.
Nie wiem, czy właśnie po to?

( by dać nadzieje na lepsze
gdy delikatnym zefirkiem
jak dotyk ciepłe powietrze
i zapominasz na chwilkę )

Właściwie po co przybyłem?
Może kiedyś odejdę?
Jednak już zwyciężyłem.
Kiedy tak z wiatrem biegnę.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Słońce

Nie jest sztuką tworzyć poezję.
A można inaczej?
Przenieść wiersze w życie?
Budząc się widzieć uśmiech
i słyszeć melodię,
tę która w duszy gra.
To sztuka prawdziwa.

Kartki kalendarza wzór układają.
Nawykiem zrywam kolejną.
Po co czekać na cud?
On jest, lecz nie dostrzeżony.
Każdym kolejnym dniem,
wyśpiewanym istnieniem.


Jestem ja
i ty jesteś.
Dla mnie,
dla ciebie.

Miliard lat
słońca dla nas.
Ono dało nam cienie.

Marzenie?

Na granicy nonsensu.

Szaro

Zimne słońce zbyt wolno ożywia kolory.
Dwa plus dwa zgrabiałymi palcami
uszy kaleczy bezlitośnie.
Wynik już dawno był znany
jednak tablica pozostała czarna.
Nie słychać owacji.

Słowa permanentnie przypisane znaczeniom.
Pozbieram drobne dla chęci posiadania.
albo rozrzucę je z uśmiechem
na twoją nową drogę życia.
Patrząc z boku.
jak skwapliwie szukasz ich
pośród ziarenek ryżu.

Pomięte emocje wolno zawijam w węzełek.
Zabiorę je ze sobą nieprzydatne.
Rozłożę na trawie tandetnie zielonej.
By słońce łzy osuszyło,
wiatr rozwiał zwątpienie.
Lecz nie dzisiaj.
może kiedyś.

Rozpakuj prezenty.

sobota, 22 kwietnia 2017

Skarbie

Pierwszym spojrzeniem w oczy,
na życie całe pokochałem.
Owocem jesteś mej miłości.
I miłość w Tobie pozostała.

Ten pierwszy uśmiech, pierwszy krok.
Ciągle tak żywe są w pamięci.
Bo jesteś szczęściem.
Każdy skarb dla tego szczęścia
bym poświęcił.

Jeszcze dojrzewasz w brzasku dnia.
Dobro i zło całego świata.
Z wolna poznajesz.
Tak ten świat, czasami ludzkie
losy gmatwa.

I choć nie wiele na ten szkwał
zaradzą moje silne ręce.
Pójdziesz w świat śmiało
(widzę więcej)
dumą wypełnisz ojca serce.

A teraz strzeż swojego snu.
Niech on ukoi smutne myśli.
Masz jeszcze czas.
A kiedyś tak,
Otrzymasz to, co sobie wyśnisz.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Po prostu.

Waniliowy płatek śniegu,
gdzieś w kąciku ust.
Dobry pomysł na wiersz,
jeszcze lepszy na życie.
A gdyby się wzniósł?
Wyżej, swobodniej, no wiesz.
W słowach prostych
jak ta łza na Twoim policzku.
Lecz bez słów spojrzeń rozmowa.
Dotykiem zgaszone zwątpienie.
Jestem tu, no wiesz.
Po prostu jestem.

Dla Ciebie.
Przez Ciebie.
Dlaczego wiem
i po co wiem.

A czego nie wiem?

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Twarze

Czy każdy ma prawo do szczęścia?
Bo skoro tak wiele ma twarzy,
nie łatwo odgadnąć właściwą.
By ran nie zadawać wśród marzeń.

Czy każdy ma prawo do szczęścia?
Budując swe rajskie ogrody,
świat niszcząc. Nie zauważysz,
że nie ma już słów dla ugody.

Impulsem sen nagle przerwany.

A gdyby tak, pozytywnie.
Bo jeszcze jest piasek na plaży.
A każdy ma prawo do szczęścia
i do spełnienia swych marzeń.

Jak ścieżki w tym gęstym lesie.
Krzyżują się, rozbiegają
i gonią za własnym szczęściem.
Znaczenia znów słowom nadając.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Starość

Jeszcze niedawno nie widziałam wcale.
Tak obojętni, prawie przeźroczyści.
I w myślach moich odsuwani stale.
Ludzie, co wcześniej niż ja na świat przyszli.

W płowym sweterku maleńka staruszka,
co dźwiga w ręku prawie pustą siatkę.
Skrajem chodnika sunie tak cichutko.
Niosąc jej ciężar, jakby sił ostatkiem.

A popatrz tamta,wciąż zmaga się z wiekiem.
Zmarszczone usta, nazbyt karminowe.
Ciuszki zbyt skąpe i spojrzenie lekkie.
To na jej widok, stukają się w głowę.

Tamta przed sklepem trochę nazbyt tęga,
lecz przy swej tuszy zażywna niezwykle.
Krzyczy na kogoś lecz on się nie lęka.
Znów oszukana, czyż to nie jest przykre?

Stojąc przed lustrem, czego tak się boję?
Jaka myśl straszna w mym sercu się kryje?
Choć młoda jeszcze, to już w progu stoję.
Którą z nich będę? Jeżeli dożyje?

niedziela, 9 kwietnia 2017

Bigos.

Oddech ostatni
i życie uszło.
Tym co przybyli
smutno i pusto.
Poczucie chwili.

Deszcz ciężko pada.
Ziemia oblepia szpadel.
Jeszcze słów kilka powiedzą.
Odejdą przed obiadem.

Później dół zasypię.
Chwilę podumam nad losem.
Wypalę papierosa.
Tramwajem do domu pojadę.


I zasnę nad bigosem.

Ludzie za drzwiami.

Ja. Zbawiciel...
Otwieram dla was szeroko serce,
płacząc nad każdym problemem.
Poświęcam czas, życie.
Dla was,
bo nie potrafię dla siebie.

Całymi dniami...
Jak opętany treścią słów waszych
myślę, rozważam, głęboko wnikam.
Dla fascynacji waszą psychiką.
Choć w strzępach własna psychika.

Ekshibicjonizm...
Myśli tak mrocznych, bez wstydu.
By czuć się silnym, chwila wymaga.
Przeciw własnej słabości,
siły mirażem.
Krzyczy pozorna odwaga.

Za monitorem...
Świat w którym jestem bogiem.
W który uciekam nie czując trwogi.
I tylko lęk,
by drzwi otworzyć.
Bojąc się rzeczywistej drogi

Więc wracam...
Serce otwieram szeroko!
Prawdy świata odkrywam!
DLA WAS !!!
Internet błogosławiony!
Domena szczęśliwa!

A życie?

Biegnie gdzieś obok.
Zbyt szare i pospolite,
by się nie brzydzić.
Nie mam w nim miejsca,
dla siebie.

Martwi dla świata, choć żywi.

Choć opowiem ci bajeczkę.

Mówisz, wiersze są infantylne.
Ma być mocno, niech będzie.

Pamiętasz jeszcze swą matkę?
Z jej opuchniętym policzkiem.
I tę nieszczęsną szafkę,
W którą już nikt nie wierzył.

Ojca pijackie wycie,
gdy go z domu zabrali.
Jego świt bez przyszłości
bo za mocno uderzył.

Pierwszy raz, bez miłości.
Gdy cuchnącym oddechem
ojczym zamknął twe usta,
tłocząc ból w twoje ciało.
I ten krzyk przed ucieczką,
który jeszcze nie przebrzmiał,

Nigdy jak ty nie będę!!!
Nigdy nie będe!!! Mamo!

Potem poznałaś jego,
świat przed tobą otworzył.
Ciepły dom?
Czy tworzycie rodzinę?

Tak. Nieważne co myślą,
gdy na róg cię przywozi.
Bierzesz dwieście
za każdą godzinę.

Widzę jak się uśmiechasz
kiedy słyszysz te słowa.
Jesteś twarda.
Potrafisz być twardą.

Proszę oto twój banknot.
Zasłużyłaś na niego.
Swoim życiem,
naiwnych pogardą.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Łowy

Jeszcze słyszę muzykę,
co gra ciągle w dolinie.
Opuściłem ją wczoraj,
dosyć mając podniety.
Od ust Twoich jak koral,
co natchnieniem poety,
Słodkiego smaku malin,
nie poczułem niestety.

Już odszedłem daleko,
by dla zgiełku i troski.
Za nic mając schronienie
w Twoich czułych ramionach.
Nieprawdziwe kolory
z Twej fałszywej palety.
Wszystko uciekło z wiatrem,
wciąż gnającym przez pola.

Znowu pędzę z tym wiatrem,
co mnie niesie przez życie.
Dusza wilka, już żalu nie czuje.
Twoje sidła zawiodły.
Jeszcze żegnasz mnie wzrokiem.
Szukasz ofiar?
Ja także poluję.

środa, 5 kwietnia 2017

Album

Miałem wiersz napisać, jednak czasu mało
i właściwie nie mam nic do powiedzenia.
Chciałem znaleźć zdjęcie, lecz się zapodziało
i ja się zgubiłem we własnych wspomnieniach.

Urywki snu widzę na albumu stronach.
Chociaż nie wiem jeszcze czy już się zbudziłem.
Gdy siebie samego ciągle chcę pokonać.
Wstecz patrząc na wszystko, co dotąd stworzyłem.

A przyszłość niepewna bólem naznaczona.
Gdy nie ma powrotu do wczorajszych marzeń.
Choć jeszcze opowieść nie jest zakończona.
Czy czas się obudzić i już się zestarzeć?

Album więc zamykam od myśli ponurych
i spoglądam w okno tak bardzo samotnie.
Bo pragnę byś ze mną patrzała na chmury,
na świat co się budzi i znów w deszczu moknie

Deszczowo

Deszcz ciągle pada błękitnymi łzami.
Ludzie odeszli gdzieś w pusty korytarz.
Najlepsze chwile wielkimi krokami
zapadły w przeszłość, o którą nie pytasz.

Wczoraj w noc mroźną przy blasku księżyca,
pomiędzy drugą a trzecią godziną.
Wszystkie życzenia, te których nie schwytasz
już drogą mleczną w mroczną przestrzeń płyną.

Tak wąska linia jest do nienawiści.
Lecz kto ją czuje, ten nigdy nie kochał.
Po co tu byłaś? Uspokoić myśli?
Ja już nie płaczę, już nie będę szlochał.

Tak ciągle boli, ale jednak żyje.
Widzę jak księżyc pośród drzew się chowa.
Zimny deszcz pada, krople jego piję.
Zbudzi się wiosna i zacznę od nowa.

Poranek

Dłonie opadły bezsilne.
Głowa nie może być bardziej pusta,
dno przyszło tak łatwo.
(wnioski o uwolnienie od cierpień
należy składać w sekretariacie
przed świtem)
Rybimi ruchami otwierając usta,
oczy coraz bardziej szkliste
w modlitwie.
Samotna ikona w opuszczonej cerkwi
patrzy ze spokojem
na odsłonięty brzuch.
Płynę od siebie
do słońca
w witraża szybkach rozbitych.
Ostatnią zielenią brzóz.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Schronisko

Spójrz proszę, jakie stare psisko.
Zębów już nie ma, sierść zmierzwiona.
Staruszek, chyba przeszedł wszystko.
Zlituję się, łagodnie skona.

A w jego oczach jest nadzieja.
Blask jakiś z poza smutku świeci.
Zabawny kiedyś mały szczeniak.
Miał towarzyszem być dla dzieci.

I tak się z nimi zżył przez lata.
Szczęśliwy był, nie zaznał głodu.
Aż go wywieźli na skraj świata.
I wyrzucili z samochodu.

Łasi się ufnie u nóg moich.
A ja, już zastrzyk trzymam w dłoni.
Zaufał choć się ludzi boi.
Zasnął spokojnie. to już koniec.

Ewolucja

Stojąc przed wybiegiem,
przyglądam się małpie.
To trudne, wszystkie takie podobne.
Małpi król siedzi spokojnie.
Iskany usłużnie, czasem warknie.

Co mi tam król?
Ciekawsze te ruchliwe.
Mają swoją hierarchię.

Więc jest, właśnie biegnie.
Małpiemu dziecku owoc porwała.
Szczerzy zęby, dowodem swej władzy.
Chyba coś tu znaczy krzykliwa ?

Jak wiele krzyku narobiła?
Zwróciła na siebie uwagę.
Z końca wybiegu do niej
zmierza, rosła samica alfa.

Krzyk przycichł. Spojrzenie nieśmiałe;
szczekiem krótkim spłoszone.
Skuliła się, owoc oddała.
Poddańczo wypina pośladki.

Coś mówiłeś Darwinie?

Kiedyś przyjaciel.

Smutne palto na kołku zawisło.
Dawno o nim zapomniał deszcz.
Wykrzywiła się rzeczywistość.
Niby żyjesz, oddychasz, jesz.

W życiu. Myślisz, jesteś szczęśliwy.
Czasem tylko podnosisz głos.
Żal do siebie, żeś zbyt leniwy.
Myślisz ciągle jak wypełnić trzos.

Zatraciłeś wszystkie marzenia.
Rozdrażnienie wypełnia twój świat.
Te pretensje, że się nie zmieniam.
Ciągle wolny pomimo tych lat.

Odejdź lepiej. Nie zaznasz spokoju.
Z myślą chorą, by zmienić mój los.
Ty, już nie masz wolnego wyboru.
Pełen troski odbierzesz mi go?

Nie dobędziesz barw swej gitary.
Nie dostrzeżesz ciszy wśród drzew.
Tak bezbarwny jesteś, tak szary.
Odejdź.
Dobrze rozumiem twój gniew.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Samopoczucie.

Późną nocą przychodzi i serce rozrywa.
Lęk który się rodzi wczorajszym zdarzeniem.
W dali radość widzę lecz czy jest prawdziwa?
Czy tylko to senne kolejne marzenie?

Ja? Nie wiem.

Na polach zieleń rozkwita, życiem się roi.
Słońce co budzi żywioły istnienia.
Już wschodzi.

Zagrały świerszcze w ciężkim oddechu lata.
Znów się kukułka odezwała.
Kto gniazd nie budował zrozumieć nie może.
Bo trawy rosnącej nie słyszy.
I ciszy nie czuje.
Tak łatwo odchodzi.

Na żyznej glebie chwasty porosły.
Nikt ich nie trzebi wbrew chwale istnienia.
Piękne pokrzywy, dostojne osty.
Natury dzikiej miejsce ukojenia.

Gdzie one tam poszły?
Istoty niezwykłe myślą ożywione.
Tą, która ranić mnie chciała o świcie.
Wciąż tańczą wśród chwastów radośnie.
Śpiewają wesoło, myśl przegrała z życiem..

Kukułka kuka o pełnej godzinie.
Lecz nikt jej nie słucha.
Czas dostojnie płynie.

Powódź.

Pierwsza kropla.
Tę mogłem nazwać.
Kolejne bezimienne,
tak podobne do siebie.
Pędzące nieustannie
między niebem a ziemią.
Nie znaczą wiele samotnie.
Nawałnica tłumnie powstała,
pod wspólnym imieniem Deszcz.
A ta chmura, kiedyś obłokiem była.
Dzisiaj świat mój zalewa gniewnie.



Ja
cóż,
jestem.
Tak.
Przekornie nie tonę.
Mam własne słońce.
I wiatr,
co łzy osuszy.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Odcieniami błękitu malowane.

A kiedy budzę się rano wspomnieniem Twoim.
Oczy otwieram niebieskie, by zapłonęło w nich słońce.
Sennymi marzeniami, choć pisać mi nie przystoi.
Pustkę wypełniam uczuciem. A ono żywe, gorące.

Stukają krople ciężkie deszczem po parapecie.
Chmury złe, ołowiane zwiastują mi niepogodę.
I tylko senne marzenia że gdzieś tam w dalekim świecie.
A może właśnie blisko? Lecz Cię odnaleźć nie mogę.

Po to deszcz teraz pada, by zieleń stała się żywa.
Kiedy ciepło słoneczne znów serce moje ogrzeje.
Może łatwiej zrozumieć, to że wierszem przybywam.
Być może pojąć prościej, gdy pielęgnuję nadzieje.

Beznaczenie.

Po co? Spełnione marzenia,
gdy nawet cień nie pozostanie.
Krew własna się odwraca wściekła,
choć moją jest i nie przestanie.

Na białe chmury na błękicie.
Na krzew powoju co mnie dusi.
Na jedno przypadkowe życie.
I tak to będzie, co być musi.

Patrzę więc hardo prawdzie w oczy,
by co niezmienne ciągle zmieniać.
A konsekwencji się nie lękam.
Zgłębiając wieczny brak znaczenia.

Może tak lekko? Z rymami?

A może trochę by się zabawić?
Ciągłe odezwy i przemyślenia,
więc piszę sobie wierszyk z rymami.
Wierszyk z rymami dla odprężenia.

Co mi tam okno? Za nim ponuro.
Zimno i dżdżysto. I barwy szare.
Piszę ten wierszyk na przekór chmurom.
Mam w sercu słońce, co daje wiarę.

Pisząc te słowa wciąż się uśmiecham
i znów tak lekko sobie rymuję.
Tak wolny jestem. Chwilę odczekam,
kolejne słowa w głowie znajduję.

Za siebie zerkam, na swoje skrzydła.
Co nie odwykły wciąż od latania.
I na swą muzę, która przybyła.
Żeby mi pomóc chmury rozganiać.