O mnie

Moje zdjęcie
Czasem wierząc w ideały tracimy marzenia.

piątek, 1 grudnia 2017

Instynkty

Przybyłaś tak delikatna.
Powiem tak zwiewna byłaś.
Na mym odkrytym ramieniu,
swe znamię pozostawiłaś.

Na zawsze nas połączyła,
jedna gorącej krwi kropla.
Pewnie byś chętnie uciekła,
więc kara słuszna cię spotka.

Zapiekło mnie twoje znamię,
budząc pierwotne instynkty.
Więc cię gazetą na ścianie
rozgniotłem, insekcie zwykły.

O niczym

A zniechęcenie miało smak patosu.
Formę elegii, wielkich słów bez liku.
Dogłębnych przeżyć i nutę chaosu,
żeby poruszyć serce w czytelniku.

Gąszczem symboli, które nic nie znaczą.
Tym bardziej piękne, im mocniej skrwawione.
Kropla miłości i szczypta rozpaczy.
Tak. Bardzo wzniosłe, nazbyt przesadzone.

Wszystko to było wierszem przed skazaniem
na wieczny niebyt tych słów bez znaczenia.
W zamian zostało to, co przeczytane.
By zamknąć pustkę, swym martwym istnieniem.

wtorek, 31 października 2017

Odloty


trawy już zieleń powoli dogasa chłodem
liść wielobarwny wolno na źdźbła jej opada
drzewa negliżem zmieniają swoją urodę
przez mgły przebija słoneczna blada poświata

wczoraj pisklęta dzisiaj się w drogę szykują
bo inne ptaki pora na łąki zaprosić
i tylko w głowie myśli szalone harcują
zbudzony latem wciąż żywy żar namiętności

chociaż za oknem zmieniają się krajobrazy
lecz w sercu moim ciągle klimatów tych nie ma
z oczu zamglonych i chłodem jesiennej twarzy
ptakiem odejdę bo chłodu mi nie potrzeba

wiec obudź liście niech zawirują na wietrze
kolorów feerią uwagę swoją odwrócę
bieg swój zatrzymam przysiądę na chwilę jeszcze
może zapomnę.... i może was nie porzucę

Nowy dzień


Poburzowym porankiem.
Ponurym zimno-dżdżystym.
Od Twych ramion uciekam,
spisać swoje pomysły.

Choć ich wierszem nie spiszę,
bo i tak by nie wyszło.
Jednak myśli swe łapię.
Próbując oddać wszystko.

Każdy dźwięk usłyszany,
który spać mi nie daje.
Wciąż zamieniam w literki.
Świat co pięknem poznaję.

Skoro dane jest widzieć
słowem tkane obrazy.
Wstaję, łapię je wszystkie.
Zanim dzień je zamaże.

I tak ciągle ich szukam,
aż do chwili powrotu.
Lepszym obliczem świata.
Powiem - żyć jestem gotów.

niedziela, 22 października 2017

Partiokracja


Wciąż podpalają nasz dom.
Bo kto nie z nimi ten wrogiem.
Nienawiść budują twą.
Drew dorzucając w ten ogień.

Bezpieczni w swych gabinetach.
Na jedną nutę wciąż grają.
W kalumniach i epitetach
jedynie się prześcigając.

Na Polskę pomysłów brak.
Ale czy to ma znaczenie?
Gdy ogłupiają nas tak.
Wciskając w dłonie kamienie.

Choć nic nie rózni ich wcale.
Innych kolorów sztandary.
Sterują Polaków żalem
Na sposób znany, tak stary.

Bo przecież ich nie wybrałeś.
Gdy wybór nie za, a przeciw.
W oparach obłędu stale.
Głupi jesteśmy jak dzieci.

Więc przestań lecieć jak ćma.
Pomyśl co lepsze dla ciebie.
I jaka siła cię pcha
w te nienawiści płomienie?

Jakże jest słuszny twój gniew,
który od dawna już czujesz.
Więc proszę zastanów się.
Czy go właściwie kierujesz?

czwartek, 12 października 2017

Czasami

Czasami można by na skróty.
Czasami, gdy życie uwiera.
Tak postępują prawie wszyscy.
Ale nie ja i nie teraz.

Czasami można oko przymknąć.
Ogłuchnąć można też czasami.
Udając że się nic nie stało.
Ale się stało, między nami.

Gdy wzeszło słońce nad polami,
wiatr tańczył pośród łanów żyta.
Tam widywałem cię czasami.
Lecz gdzie te czasy? Teraz pytam.

Czy przeminęły bezpowrotnie,
zmiecione szarą codziennością?
Życie czasami tak przewrotnie
potrafi bawić się miłością.

Iskra

Jeżeli masz w sobie iskrę,
tę jedną niepowtarzalną.
To może zgaśnie nad paleniskiem,
lub światu nowym ogniem rozbłyśnie.
Kto wie? Gdy wszystko już było,
cierpienie i łzawa miłość.

Bo nie jest łatwa dola poety.

Niestety...

Gdy więcej widzisz i bardziej czujesz.
Kiedy upadasz i triumfujesz.
Zawsze się znajdzie ktoś, kto opluje.

Więc pisz, a może coś z tego będzie.
Czy słońce zaszło?
Jutro znów wzejdzie.

A skoro czytasz,
dziękuję.

poniedziałek, 18 września 2017

Ogrodowa

Dzisiaj takich lokali już nie ma.
Gdzie barmanki pot z piwem zmieszany.
Kufel w mętnym szuwaksie płukany.
W ciepłym płynie farfocle bez piany.

Ściany brudne i tynk z nich odpadał.
W wielu miejscach dziurawe po kuflach.
W cudzych szczynach niejeden zasiadał.
Tak spoiło go piwo nie wódka.

Toaleta jak dumnie to brzmiało.
Przesiąknięta zapachem uryny.
Chwiejnym krokiem zmierzali opoje
aby oddać tam swe wymiociny.

Kiepski tytoń wręcz oczy wypalał.
Zawsze było tam gwarno i tłoczno.
Dzisiaj cisza w tym starym lokalu,
choć ostatnio ktoś wybił w nim okno.

Próba nieudolna

natchnienia
tego mi trzeba
dla prośby spełnienia
zawsze brak
gdy potrzebne

przychodzi znikąd
dłoń na ramieniu położy
i szepce cichutko szepce

opowiada
o światach nieznanych
obraz ukaże
i czeka

a ja głuchy
zatkane mam uszy
tępo w ekran wpatrzony
odwlekam

tylko dłonie
te niespokojne
pulsują do rytmu serca

serce słucha
siły swe zbiera
kilka słów
łez kroplę
uśmiech dziewczyny
suszony kwiat
pijaczka z winem
świat
świat nowy
na obraz swój
i podobieństwo
---------
Czy o to chodzi?

sobota, 16 września 2017

Bardzo stary wiersz o jesieni.

Jeżeli wiersze kłamią, lepiej niech ich nie będzie.
Kiedy największą wadą to że wierzę w marzenia.
I tylko w sercu jesień, ciemno, deszcz pada wszędzie.
(trzeba być realistą, błoto nogi oblepia)
Gdy nic się nie układa, nic w życiu się nie zmienia.

Już niedługo opadną ostatnie pożółkłe liście.
Ostatnie letnie ptaki w świat daleki odlecą.
Gdybym w słowach potrafił skondensować swe myśli.
(trzeba być realistą przecież zima już blisko)
Wiosny raczej nie będzie, wiem już o tym co nie co.

I tak jeszcze dla siebie długo mogę rymować.
Tylko po co właściwie jest to całe tworzenie???
Gdyby słowa, marzenia coś umiały zbudować.
(trzeba być realistą czas się tego nauczyć )
Albo trzeba mieć twarde siedzenie.

Astry

Znów jesień przyszła barwić liście złotem.
Robi to skrycie kiedy jeszcze śpimy.
Kolejną zmarszczką, jednym siwym włosem.
Wolno nas zbliża do zimy.

A przecież w sercu ciągle pełnia lata.
Bliżej do wiosny nam niż do jesieni.
I tylko lustro dziwne figle płata.
Na złote liście ktoś pąki podmienił.

A co tam liście? Nawet gdy je zmienią.
Słońce wciąż jeszcze daje nam nadzieje.
Barwnie jak astry zakwitnąć jesienią.
Nim zimny wiatr zawieje.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Cisza i mrok.

Jaka głęboka cisza,
której nie umiem zagłuszyć.
Choćbym donośnie krzyczał,
to nic innego nie słyszę.
Tylko tę cisze okrutną,
od której bolą uszy.
Co serca nie ukoi.
Do snu nie ukołysze.

I mroku coraz więcej,
choć jeszcze słońce grzeje.
Tak po omacku ręce
w pustce szukają z nadzieją.
Czy nadal bije serce?
Czy świat jeszcze istnieje?
Światła i śpiewu ptaków.
Tyle potrzeba.
Nic więcej.

Na przekór.

Na przekór
Na przekór samopoczuciu złemu.
Deszczu na przekór
i wbrew chorobie.
Przeciw wszystkiemu złemu
radość znajduję w sobie.
Do słońca wracam
i do Twojego uśmiechu.
Trawy zieleni, ptaków śpiewu.
Do skrywanego grzechu.
Tej łzy niewinnej
i wzruszenia.
Silnej potrzeby uniesienia.
I jej spełnienia.
W Tobie.

sobota, 12 sierpnia 2017

Anioł kieszonkowy.

Mały kieszonkowy anioł z daleka się kłania.
Rozanielił się swym szczęściem, co je tak przeżywa.
I już wie że będzie kochał, troszczył się, osłaniał.
Spojrzysz w oczy a dostrzeżesz, że po to przybywa.

Kieszonkowy mały anioł, który chce świat zmienić.
Wierzy w miłość, właśnie za nią gotów oddać wszystko.
Więc go ujmij delikatnie i włóż do kieszeni.
By był zawsze blisko Ciebie, serca Twego blisko.

Niech nie błąka się po świecie samotny, bez celu.
Bo tak właśnie umierają maleńkie anioły.
Popatrz w koło, przecież nie ma ich już nazbyt wielu.
Choć deszcz pada. Ten szczęśliwy i taki wesoły.

Prawda

Bywa czarna lub biała.
Często niedoskonała.
Gdy na szali ją ważyć
nieuchwytna umyka.

Można ją zatuszować.
Czy naginać, kołować.
Byle pleść sprytnie
i nie dać się schwytać.

Więc harcujmy do woli!
Przecież prawda nie boli!
Zbyt wyraźne kolory
wciąż rozmazać możemy.

Może inni przegapią?
Nawet jeśli przyłapią.
Cóż? Najlepiej gdy się
rozpłaczemy.

Nie patrz w światło.

Pamiętasz jeszcze
po co są marzenia?
By móc je spełniać.
Rzeczywistość świata
znów Cię przytłacza?
Czy brak zrozumienia?

Czytam Twe słowa
i mógłbym zapłakać.
Przecież tak piękna
na wieży wśród luster
w powiewnej szacie
koło okna stajesz.
Kością słoniową
inkrustujesz słowa.
I jak prezenty
dla świata oddajesz.

Nie widzę Ciebie.
Jak ptak co nie wzleci.
Słowa przy ziemi
ciężkimi myślami.
To piękne słowa,
choć zupełnie inne.

Nie ma w nich mroku,
co me sny otula.
Jest tylko światło,
przeraźliwie zimne.

Więc ciągle twarzy
wypatruję w oknie,
co się wyzbyła
tej posępnej maski.
Pędząc w galopie,
życie trzyma w cuglach.
I już nie zważa
na gwizdy oklaski.
Swoją wolnością
nad ziemię się wznosi.

Mam dalej pisać?
Mam dłużej Cię prosić?

piątek, 11 sierpnia 2017

Uniwersalna.

Szklany globus w biegunach podparty.
Światem nie jest, jedynie przedstawia.
Szkła materią obraz zakłamany.
Gdzieś poza nim, wykrzywia, poprawia.

Znów się kręci, gdy palcem dotykam.
Papilarne znamię pozostaje.
Gdzieś tam jestem, siedzę zadumany.
Światła refleks, co myśli oddaje.

Za plecami różaniec po włosku.
Swoją mantrę wierna recytuje.
Słowa płyną i choć nie rozumiem.
Jakże mocno się w nich odnajduję.

Pewnie wstanie, od myśli odejdzie.
I zaginie pośród świata krzyku.
Tylko słowo unosić się się będzie.
Wciąż szeptane setkami języków.

Znów powraca do rąk szklana kula.
Dziwnym losu kaprysem wiruje.
Taka krucha. Samotnie otula
wiele istnień. A każde z nich czuje.

Nad Kawą.

Dwie łyżeczki.
Wrzątek a potem.
Trzy łyżeczki.
Mieszam bezwiednie.
Rytuał, nawyk.
Dla smaku kawy.

W środku są przemyślenia,
za każdy przeżyty dzień.
Chwile radości, zwątpienia
i świat realny i sen.

Wszystko, co życie wypełni.
Czego natrętnie mi brak.
Wiara że może się spełnić.
Jednak jak dotąd, jest tak.

Jeden uśmiech.
Dwa słowa.
Dotyk nieśmiały.
Mieszam bezwiednie.
Rytuał, nawyk.
...
Szukając smaku.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Droga

Partacko bruk ułożony,
więc się co chwilę potykam.
Zęby zaciskam, prę naprzód.
Wciąż wierząc w dobro człowieka.

Znów ktoś podstawi mi nogę.
Przeszkodę szybciej obejdę?
Może podczołgam się trochę?
Bezpieczny gdy niżej będę.

Za bardzo umorusany,
jak swe rozpoznam odbicie.
W lustrze jedynym, prawdziwym.
Które nazywa się życiem.

A za następnym zakrętem?
Kto wie czy siebie odnajdę?
Może się złamię, upadnę?
Czy wstanę? Też nie odgadnę.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Firanki

Zmierzyć się z nieszczęściem.

Drzewa stuletnie powalone,
złamane jak zapałki.
I twarz kobiety zapłakana,
której nic nie zostało...

Zapach żywiczny, nie zapomnę
jakim kontrastu był obrazem.
Kiedy wkroczyłem w strefę wiru,
gdzie się tak wiele stało.

Ofiary jednej letniej nocy,
błądzące pośród zgliszczy.
Obraz szalonych sił natury
i nierealny spokój.
Lęk który czułem pośród burzy,
porywy wiatru i pioruny.
Wszystko w pamięci pozostało.
A teraz cisza wokół.

I tylko te firanki
powyrywane z okien.
Szare od mokrej ziemi
z którą się wymieszały.

Zatrzymałem się wtedy
oniemiały widokiem.
Zbeszczeszczonej bieli.

Nad którą zapłakałem.


Błotnica Strzelecka 15.08.2008

Iliada (pierwotnie beznadzieja)

Kolejny upadek Troi,
dla ukochanej Heleny?


Jaką się wiarą uzbroić?
By móc odrodzić jak feniks,
swe wypalone uczucia.
Gdy zgliszcza wiatr poniewiera.

Niepewnym będąc dziś jutra.
Tak straszne jest tu i teraz.
Jak znowu zawierzyć wiośnie?

Już wszystkie liście opadły.
Sen proszę niech ukołysze
lub piorun niech trafi nagły.

piątek, 7 lipca 2017

Babie Lato.

Opary złudzeń łzami spowite.
Aż po widnokrąg snuje się mgła.
Podarowane, marzenia odkryte.
Każdym oddechem rozwiewa wiatr.

Ta jesień przyszła niespodziewanie.
Choć przeczuwałem ją w spojrzeniu.
Odchodzisz teraz z wiatrem Kochanie.
Ku wyśnionemu przeznaczeniu.

A strach na wróble, jak to strach.
Na pustym polu pozostanie.
Może przyleci jakiś ptak?
Wiatr otrze łzę, słońce ogrzeje.
A kiedy spadnie pierwszy śnieg,
on będzie z tym uśmiechem stał.
Rozpromieniony twym wspomnieniem.

Napisałem

Smutne łzy szczęścia po policzkach płyną.
Kiedy tak patrzę, kamienne tablice.
Jawią się w sercu, za Twych słów przyczyną.
I krzew goreje jak moje źrenice.

Milimetr każdy, który nas oddziela.
Pokonać pragnę, a są ich tysiące.
I coraz trudniej jest mi słów dobierać.
I myśli coraz to bardziej gorące.

Błogosławiona poznania godzina.
I szukam tego któremu dziękować.
Obym jej nigdy nie musiał przeklinać,
lecz na kamieniu zapisał te słowa.

sobota, 1 lipca 2017

Supły

Tak ładnie żeśmy się związali,
ale muzyki ze sobą nie wezmę.
Może się uda uciec dalej,
może się uda wniknąć głębiej?

Tak ładnie żeśmy dłonie spletli.
Tak silnie zrosły ich konary.
Aleśmy nigdzie nie uciekli.
Czyśmy z tym światem śluby brali?


Tak pięknie było, może będzie?
Ciągle karmieni tą nadzieją.
Kto wie? Zrośniemy się na zawsze?
A może wichry nas rozwieją?

Pieszczota

Zamknij swe oczy proszę, choć na chwilę.
I poczuj w sercu ciepły oddech wiosny.
A ja spróbuje obudzić motyle,
by na swych skrzydłach do raju nas niosły.

Tacy niewinni jak Adam i Ewa.
Nie skosztowaliśmy jeszcze owocu.
Tylko pragnieniem, które w nas dojrzewa.
Lgniemy do siebie, aby wolność poczuć.

Światem zamknięci, jednak wyzwoleni.
Gdy pocałunkiem twoją szyję muskam,
zbieram powoli okruchy nadziei.
Odkrywam słodycz w rozchylonych ustach.

Rzucam swą ulgę w spragnione ramiona.
Dążeniem jednym, które w siłę rośnie.
Pulsując w głębi jak krew roztętniona,
nagle wybuchnąć okrzykiem donośnie.

Spłonąć do szczętu ekstazy płomieniem
i zrodzić serce feniksa w popiele.
Co okrył dawno zgubione marzenie.
To słowa tylko, a jednak tak wiele.

czwartek, 22 czerwca 2017

Wierzby na skraju drogi.

Jeszcze kilka kroków,
choć celu nie widać.
A smak tej przygody
goryczą podszyty.

A więc po co idę?
Możesz mnie zapytać.
Zamiast siąść wygodnie
na tronie swej pychy.

Wciąż jednak wędruję.
Przyglądam się światu.
Zdobywając wiedzę.
Czy jest mi potrzebna?

Nie minę śmietnika,
ani klombu kwiatów.
Żeby dojść do nieba.
A może do piekła?

Ale to nieważne,
co jeszcze mnie czeka.
I cel nieistotny,
lecz drogi poznanie.

Wędrówka jest jedną,
ten żywot człowieka.
To nie moje słowa.
Jednak zrozumiałe.

Chociaż kres już blisko,
to znów z kursu zbaczam.
Bo wciąż jeszcze nie wiem
czy go wyznaczyłem.

Kiedy stanąć przyjdzie.
Będę mógł oceniać.
Wszystko co widziałem.
I to co przeżyłem.

Na pozór

Na pozór paradoksalnie,
można mieć do mnie żal.
Że taki jestem zwyczajny,
a jednak spoglądam w dal.

Że czasem przysiądę w zadumie,
zachwyci mnie kamień czy kwiat.
Po prostu inaczej nie umiem.
Wiec po co uczycie mnie jak?

Mam zmienić swoje spojrzenie?
By widzieć lepiej dla braw.
Na oczy się nie zamienię,
bo cenię swój szary świat.

I znajdę sens w każdym słowie.

W szarości dopatrzę się światła.
Jak zechcę to o tym opowiem.
Nie będzie to opowieść łatwa.

Trawnik

Trawy źdźbło, co przyciągnęło mą uwagę.
Nie wiem czemu, właśnie jedno wśród tysiąca.
Wśród zieleni przecież go nie widać prawie.
Jednak ja przyglądam jemu się bez końca.

Bo wyrosło, takie nazbyt wybujałe.
Zewsząd słyszę kierowane do mnie gromy.
Tyle złości, że pozwalam rosnąć trawie.
Gdy sąsiada trawnik, równo przystrzyżony.

Znowu przyjdzie płacić karę za rabatki.
Za te chwasty, co tak bujnie tu porosły.
Lecz dlaczego, mają prawo rosnąć kwiatki?
A nie maja tego prawa piękne osty?

Moje osty to są przecież, nie niczyje.
I źdźbło trawy co się perli łzami rosy.
Tak mi bliskie, bo podobnie do nich żyję.
Wciąż na przekór wszystkim. którzy lubią równo kosić.

środa, 21 czerwca 2017

Pogodnie

A co mi tam zimny deszcz?
Kiedy czytam że tęsknisz.
I w sercu rodzi się wiersz.
Najgorętszy, najszczerszy.

Pośród liści pożółkłych,
znów kwiaty rozkwitają.
Ptaki co odleciały,
świergotem powracają.

Promienieje uśmiechem
twarz od promieni słońca.
Kocham każdym oddechem,
miłość moja gorąca.

Miłość moja szalona.
Co nam daje nadzieje?
Trudy wszystkie pokonam,
by znów odnaleźć Ciebie.

Jakie piękne marzenie
do snu mnie ukołysze?
Lecz czy jeszcze istnieję?
Skoro do mnie nie piszesz?

Sens

Pomiędzy słowami są puste przestrzenie,
dla własnych kreacji.
Litery jak gwiazdy powiązane z ziemią,
siłą grawitacji.

Choć każda z osobna nie niesie znaczenia,
łącząc w gwiazdozbiory.
Własnym rozumieniem sensu ich istnienia,
powstają utwory.

Patrz w niebo.
Już księżyc zachodzi.
Dzień nowy,
słońca blaskiem wstaje.

Nadzieją nazwane,
żegnają się z nocą.
Gwiazdy.

Którym sens nadajesz.

Pompeje

Jaka cudowna jest ta biel...
Gipsem zamknięte chwile.
Co po nich pozostało?
Puste przestrzenie.

Karmiąc piersią swe dziecię,
myślałaś o przyszłości.
Trwożnie pod kominem boga,
którego ciało drżało.

Na jednym posłaniu
w objęciu twym.
Życie cudowne, nowe
słońcem jaśnieje.

Gdzie są?
Troski, nadzieje?
Gdzie mąż twój?
Gdzie twoja rodzina?

Śmierć gwałtowna
wszystko zatrzymała.
Dając wieczność,
zabierając jutro.

A ja? Patrzę.

Jaka cudowna jest ta biel...
Nic więcej nie zostało.

Córce, o kwiecie albo ptaku.

W świecie na rzeczach skupionym,
gdzieś mały kwiat zaginął.
Utracił słońca promień.
Cicho w nicość odpłynął.

Nikt tego nie zauważył,
za potrzebami wciąż gnając.
I łzy nie było na twarzy.
I ziemi nie zatrzymano.

Jedynie ptak co na drzewie,
którego już nikt nie słuchał.
Nutą żałości w swym śpiewie,
krzyczał na ludzkość głuchą.

A ludzkość pędzi jak ślepa,
za potrzebami wciąż gnając.
Nie dostrzega już ptaków
i kwiatów gdy umierają.

Plaża

Leniwy czas wolno płynie,
po linii bioder sąsiadki.
Zadumał się na chwilę,
zajęty bikini skrawkiem.

Minuty brązem odmierzam.
Ciało przy ciele pot rosi.
Fantazje ciepłem zbudzone.
Może na kocyk się wprosić?

Oczy rozkoszą słońca mruży.
Chętnie z ust rozkosz spiję.
Najlepiej pójdę się pomoczyć.
Nim udar jakiś mnie zabije.

Grad

Drobne białe kuleczki,
spękane doświadczeniem.
Na ziemię spadają z impetem.
Dzwonią o dach blaszany.
Pod który uciekłem przed bólem,
chłodnymi ciosami zadanym.

Patrzę,  słucham w zachwycie.
Siły żywiołu się lękam.
Lecz mnie pociąga skrycie
moc która chaos ten tworzy.
Co lodu korali dywan
na czerni asfaltu kładzie.
Jedna trwoga i piękno.

Wiatr już chmury odgania.

Grozy wrażenie przemija.
Tylko chłodne powietrze
po burzy tak krystaliczne.
Cisza jaka gwałtowna.
Letniego słońca promienie
znów myśli moje ogrzeją.
Jeszcze refleksy w kałużach
zostały.

I to wspomnienie.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Remedium wilka

Mały domek z ogródkiem,
gdzieś na uboczu świata.
Twe oczy uśmiechnięte,
gdy zmęczony powracam.

Jaka cisza i spokój,
nic już tego nie zburzy.
I ty u mego boku,
po tak długiej podróży.

Patrzę jak oniemiały,
na twe oczy anioła.
Szczęściem obdarowany,
zaskoczony nim zgoła.

Czasem szczypię się skrycie,
nie potrafiąc uwierzyć.
Jak zmieniłaś mi życie,
bym na nowo mógł przeżyć.

Uniesienia westchnienia
i spełnienie dla duszy.
I już nie chcę nic zmieniać,
nigdzie nie chcę wyruszyć.

Czuła i delikatna,
jednak jest w tobie siła.
Ta okiełznała wilka
i go udomowiła.

Wiatr

Na trawie tyle jest liści.
Tyle ich w Twym ogrodzie.
Poupadały pośród kwiatów.
Pokryły ścieżki wśród rabatek.
Od kiedy tutaj przychodzisz
i pielęgnujesz marzenia.
Tak nieobecna roztargniona
a Twoje myśli po za światem.

Właśnie na ławce obok siadasz.
Wpatrzona w kwiaty i obłoki.
Opadający włos poprawiasz.
Jedynie wiatr w konarach śpiewa.
A oczy Twoje tak głębokie,
gdy wiersze Tobie opowiada:
Co płyną rytmem Jego serca.
Kiedy uczucie w Nim dojrzewa.

Spowiedź

Winy moje!
Chodźcie do mnie,
niech was utulę.

Spojrzę ojcowskim okiem.
Przygarnę ciepłym gestem.
Wypłynęłyście ze mnie.
Właśnie dzięki wam jestem.

(w lustro spoglądając)

Już w pierś się nie biję,
pokutna koszula podarta.
Znów czuję że żyję.
A każda z was życia jest warta.

Śmiech czarta złowrogi,
nie lęka mnie więcej.
Po to zboczyłem z drogi,
by dotrzeć tu prędzej.

A teraz jeszcze uwierzę,
gdy z pacierzem zasnę.
W szczery żal za grzechy
i za winy własne.

piątek, 9 czerwca 2017

Miśki

Jedno serca bicie gdy słodkie marzenia.
Cisza dookoła i wewnętrzny spokój.
Wymalować pokój aby zakryć plamy.
Duszę wymalować by zatrzeć wspomnienia.

Kiedy nic nie mamy, ustawiamy miśki.
Pośród barwnych kwiatów pluszowe złudzenia.
Tworząc proste baśnie i próbując wyśnić-
słoneczny poranek, łąki ukwiecone, domek,
w kwiatach ganek, ławeczkę przed domem.

Deszcz ciepły gdy pada, częściej słońce świeci.
Uśmiech serce grzeje i nigdy nie znika.
I słowa, co tylko je znają poeci.
To wszystko co czuję , kiedy Cię dotykam.

Ranek

A ja się obudzić dziś jakoś nie mogę.
Choć oczy już dawno otwarte.
By w świat się zanurzyć i wyruszyć w drogę.
W to życie co snów nie jest warte.

Choć słońce za oknem i śpiewają ptaki.
Ja sen swój próbuję przedłużyć.
Sen odszedł, a żywy wydawał się taki.
Zostawił przemiłą woń róży....

Odi et amo

i chociaż się niewiele stało
z owczego pędu wyzwolony
znów patrzę w niebo
wierzę gwiazdom
i myślom swoim
rozmarzonym

niebo okryło się gwiazdami
noc duszę karmi oddechem
wiem że oddycham
światem całym
a myśli znów
są lekkie

a potem zjawił się poranek
i kur oznajmił że dnieje
na świat spojrzałem
sercem wolnym
nową biorę
nadzieje

dum
spiro
spero
...

czwartek, 8 czerwca 2017

Tak!

Nektar i ambrozja.
Utraciły smak.
Słoneczne promienie,
jakby mgłą spowite.
Dawno zapomnieli,
że mówili... tak.
To sakramentalne,
tak... na całe życie.

Pośpiechem umknęły
spacery wśród marzeń.
Spowszedniało bycie,
już dosyć go mają.
Chociaż tak pragnęli
razem się zestarzeć.
Banalni w swych oczach,
wciąż wrażeń szukają.

On ciągle jest w pracy.
Ona wiecznie chora.
Dał mu los kochankę.
Jej adoratora.

Wszystko tak banalne,
gdy w drzwiach się mijają.
Szybki pocałunek,
nieobecny wzrok.
I to przeświadczenie,
że jednak kochają.
Tylko los ich szczęście
przesunął o krok.

Wieczorem w samochód.
Zaparują szyby.
Czy ciemna uliczka,
czy też jakiś park.
I każde z osobna,
pragnie być szczęśliwym.
Pierwszą namiętnością.

I swym pierwszym... Tak!

Gdy pora zejść na ziemię.

Już wierszy więcej nie piszę.Bo przecież wiersze, nie życie.
I lepiej jest kiedy milczę, na szczycie ośnieżonym.
Czekając aż do mnie przyjdzie i oczy zamknie o świcie.
Zgasi ostatnią tęsknotę za szczęściem, ciepłem, domem.

Marzenia jakże są przykre, kiedy ich spełnić nie możesz.
Gdy siedzę tak samotnie na szczycie wielkiej góry.
Zmęczony odpoczynku i wiary szukam. Boże.
Uczyń ślepym i głuchym i daj mi wiarę w bzdury.

Jeszcze do pełni szczęścia proszę, uczyń niemową.
Bo przecież wszystkie słowa straciły już znaczenie.
I tylko serce zostaw by biło wciąż miarowo.
Do końca odmierzając. Samotność i cierpienie.

Autor

Dawno zapomniał
od kiedy tworzy.
Dla swego dzieła
każdy dzień.

Wstrzyma go tylko
śmierć, gdy położy.
Na szklane oczy
monety dwie.

Całe swe serce,
wysiłek wielki.
Ciągle upiększa,
tak stara się.

Z polotem wielkim
życie ułożyć.
Godne wyzwanie.
(mistrzu)
Czyż nie?

niedziela, 4 czerwca 2017

Flamenco.

Za słabo piszę kochanie.
Jednak z tematem się zmierzę.
W tym rytmie, który powstaje
od serc szalonych uderzeń.

El'cantor już dla nas śpiewa.
Przepięknie, bo z wielka pasją.
Duende z wolna dojrzewa,
a biodra twe inspiracją.

Więcej niż tylko uczuciem,
by zasmakować ekstazy.
I chłonąć się każdym ruchem
co może wszystko wyrazić.

Znowu do ciebie przychodzę.
Wiedząc jak chętnie mnie przyjmiesz.
Uwodzisz i ja uwodzę,
namiętnie i ekspresyjnie.

A więc rzucamy się w ogień,
by pochłonęła nas woda.
I wszystko to czuję w tobie.
Niczego więcej nie dodam. 

Przyśpieszam i powstrzymuję,
by rytmem żywioł przywołać.
I całym ciałem go czujesz.
Zaprzestać tańca nie zdołasz. 

Anemia

W tę mętną wodę,
po co było wchodzić?
Bezwzględny wyścig,
co nic nie obchodzi.
Tylko ją wzburza,
szlam ruchy krępuje.
Choć się poruszam,
radości nie czuję.

Ciało obsiadły
wredne pasożyty.
Krew moją piły
zanadto spasione.
Chociaż płynąłem
ruchy spowolniły.
Oczy mgłą zaszły
poczułem że tonę.

Ostatnim spazmem
dotarłem do brzegu.
Złożyłem ciało
na gorącym piachu.
Oddech łapałem,
utraciłem siły.
Już dla pływania
mi zapału brakło.

Jednak znów w wodzie,
gdyż woda pociąga.
Lecz już nie płynę
jak kiedyś swobodnie.
Wolniej, rozważniej,
w koło się rozglądam.
Wiem że krwiopijcy
wciąż krążą koło mnie.

piątek, 2 czerwca 2017

Bezsenność.

Jak dawno nie było o lataniu?
Przytyłem? Czy skrzydeł brak?
Wznieść się dostojnie jak anioł.
Lub zwinnie w niebo jak ptak.

Na twarzy czuć dotyk wiatru.
I znów mieć sokoli wzrok.
Odśpiewać całemu światu,
światło co przegna mrok.

A jednak nogi na ziemi.
Nad głową chmury gna wiatr.
By zmyć kroplami ciężkimi,
szczęście jawiące się w snach.

Choć już złe słowa nie ranią.
Jednak lekkości mi brak.
I tylko wiersz o lataniu.
Aby się unieść choć tak.

Zasuwka. (my home is my castle)


Taka stara, solidna robota.
Ręcznie kuty kawałeczek stali.
Co bezpiecznym czyni skrawek świata.
By zgiełk, chaos na chwilę oddalić.

Zanikają już drobne szczegóły.
Jakieś wzorki starte ruchem dłoni.
Tyle razy jej już używałem.
Jednak ciągle przed intruzem chroni.

Zatrzymałem się dzisiaj na chwilę.
Już nawykiem drzwi zamykając.
Zadumany swoim snem spokojnym.
Gdy koszmary na zewnątrz zostają.

Lecz opuszczę mury swojej twierdzy.
Na wyzwania kolejne się rzucę.
Pewność mając, jak będę bezpieczny.
Za zasuwką, kiedy znów powrócę.

Dzień

hmmmm.......
cierpienie
różnie o nim mówią
a już najwięcej ci
co w swym mniemaniu
udręką żyją
właściwie to lubią
lamenty wznosząc
ciągle narzekając
czekają tylko
by ktoś ich ukoił
na cudze barki
przerzucają brzemię
a ja dzień zmarnowałem
tak można powiedzieć
czas poświęciłem
by spojrzeć
w głąb siebie

poniedziałek, 22 maja 2017

Słowa infantylne.

W myślach punkt.
Niestabilny jeszcze.
Lecz już płyną.

Dobre prognozy przyjmuję,
na wiarę nie pragmatycznie.
Świat swój próbując kreować,
lirycznie mało praktycznie.

I choć to naiwne słowa,
inne być wcale nie muszą.
Dlaczego mam się przejmować
czy jakąś strunę poruszą?

Czy przywołają obrazy?
Czyjąś uwagę przykują?
Gdy wole po prostu marzyć,
swój własny świat kontemplując.

A że Ty jesteś w tym świecie,
wypada mi podziękować.
Że czasem pisze Ci wiersze,
zamiast po prostu całować.

Gdy pocałunki w marzeniach
zamieniał bym w żywe kwiaty.
Twój świat bym w łąkę zamienił,
kwiecistą upalnym latem.

Na traw kobiercu położył
i pieścił własnym oddechem.
By dotyk Ciebie nie trwożył.
Przyjmij mój oddech z uśmiechem.

A kiedy pierś Twą poruszy
ciche rozkoszy westchnienie.
Motyle z głębi mej duszy
znów zatrzepocą dla Ciebie.

Wiersz

Znów pisze wiersz,
zwykłymi słowami.
By bez słownika,
serca dotykać.

I pisze wiersz,
prostymi rymami.
Budując więź,
pomiędzy nami.

Kolejny wiersz,
dla wolnych myśli.
Bo kto to wie?
Co mogę wyśnić?

Więc pisze wiersz,
by coś zostało.
I tylko słów
ciągle zbyt mało.

Czerwone czy zielone?

czerwone-zielone kazali wybierać
ten w prawo ta w lewo a trzeci za nimi
wszystko nierealne wydaje się teraz
chociaż tyle szczęścia jeszcze jest na ziemi

nazwałaś mnie swą kokainą
urwanych życiu kilka minut

ja siedzę w swej norce
i po prostu żyje
piosenkę zaśpiewam
kawy się napije

to skojarzenia twoje
soczyste kawałki
dla siebie odkroję
spotkajmy się latem
gdzieś ...
po za tym światem

poniedziałek, 15 maja 2017

Modlitwa

Ty ,któryś pośród gwiazd na niebie.
I we mnie samym w tym momencie.
Dopomóż Panie.

Ty ,dla którego miary nie ma.
Bo jesteś nigdzie oraz wszędzie.
Dopomóż Panie.

Tobie marzenia me powierzam.
Ziarenko piasku ufne morzu.
Czy mi pomożesz?

W nieodgadnioną pustkę wołam.
Zawsze i wszędzie.
Czy przy mnie będziesz.

Choć na nic próżne me wołanie.
Wciąż cichuteńko Ciebie proszę.
Daj łaskę Panie.

A jeśli prawdą to się stanie.
Niechaj tak będzie tak zostanie.
Proszę Cię Panie.

Złakniony

Słowa jak mantra powtarzane.
Mogą się ziścić za Twym przyzwoleniem.
Kto pięknym słowom daje wiarę.
Czy znajdzie miłość? Czy cierpienie?

Bo za czym tęsknisz? Czego szukasz?
Ucha nadstawiasz, wypatrujesz.
Złakniony łatwo może ufać.
Lecz co jeżeli rozczaruje?

Ach słowa, słowa jakże piękne.
Czy piękne także będą czyny?
Nie jeden widać chętnie klęknie.
Licząc na rychłe zrękowiny.

Lecz za czym tęsknisz? Czego szukasz?
Czy jeszcze wciąż nie odnajdujesz?
Złakniony łatwo może ufać.
Ale złakniony więcej czuje.

niedziela, 14 maja 2017

Na drogi początku.

Nadal Cię widzę i wciąż myślę wierszem
A księżyc w oczach się Twoich odbija.
Czy dłonie Twoje ciągle czuję jeszcze?
Niechaj trwa chwila, nigdy nie przemija.

Przytul mnie głębiej a ja odwzajemnię.
Bo bardziej czuję z Tobą a nie w Tobie.
I jeszcze bliżej i bardziej tajemnie.
Gwiazdy tak płoną nam blaskiem w alkowie.

Dotknij mnie teraz, na pewno usłyszysz.
Każdym oddechem co ciszę rozdziera.
I serca biciem które nas kołysze.
Z jakim zachwytem znów oczy otwieram.

Sen to? Wspomnienie? Czy tylko marzenia?
A może jakaś tajemnica słodka?
Koniec? Początek? A czy to coś zmienia?
Nie ważna droga, gdy Cię na niej spotkam.

Cienie

I znów samotność tylko cienie pozostały.
Ten dzień kolejny, dogasa ciszą powoli.
Gdy pusty pokój chce wypełnić wspomnieniami.
Stare zapomnieć, lecz czy nowe mieć pozwolisz?

A ona była, chociaż sama nie wie po co.
Cicho, ukradkiem żeby nikt się nie dowiedział.
Chociaż ostrzegła bym nie marzył jedną nocą.
Czy ja nie marzę? Kłamstwo gdybym tak powiedział.

I ciągle czekam, wciąż nadziei wypatruje.
A czas ucieka, bo już nic się nie wydarzy.
Tobie opowiem. Ty mnie czule pocałujesz.
I dasz wspomnienie bym nie palił kalendarzy.

Ech marzenia. Po co mi one?
Zabawa w cienie co się zdają realne.
Kiedy wiem już, że nie zapomnę.
Gdy rozumiem, jakie wszystko banalne.

Koniczynka

Koniczynki czterolistnej znaleźć nie umiałem.
Wypatrując swoje oczy pośród łąk zieleni.
Lecz spotkałem Ciebie przecież. Od Ciebie dostałem.
Koniczynkę czterolistną może los mój zmieni.

Zawiedziony złą miłością co wszystko odbiera.
Przerażony swą przyszłością gdy szczęścia brakuje.
Koniczynkę czterolistną, prezent przyjaciela.
Wciąż przy sobie nosił będę.Niech mnie odczaruje.

Niech odmieni moje życie, bo ból ciągle rani.
Krótkie chwile zapomnienia serca nie uleczą.
Niebo nadal jest spowite czarnymi chmurami.
Sił brakuje by wciąż znosić niedolę człowieczą.

Ale siły zbierać trzeba i trzeba pracować.
Dużo łatwiej jest mi teraz gdy Ciebie wspominam.
Bo nadzieje mi przyniosłaś że warto próbować.
Na zwątpienie dobry sposób, mała koniczyna.

poniedziałek, 8 maja 2017

Białogłowa

Ach białogłowo!
Na rekach Cię nosić
i mówić wierszem.
To wszystko dla Ciebie.

Gdybym potrafił,
nie przestałbym prosić.
O uśmiech słodki
co serce raduje.

Byle by tylko
na skrzydłach miłości,
krwi jedna kropla
pióra nie splamiła.
Lecz krew się burzy
pod Twoim spojrzeniem.
A usta moje
dotyku spragnione.

I to uczucie
jest moim wiezieniem.
Ono mnie więzi?
Czy też jest więzione?
Ty jesteś źródłem.
Ja tylko pragnieniem.

Urbanizacja

Szary asfalt.

Przechodzisz po nim co dzień,
stanowczym rytmem szpilek.
Lecz cel uświęca środki.

Kiedyś tu była łąka
złakniona bosych stóp dotyku.
Ziemia rozgrzana słońcem.
Już to zmieniłaś, wszystko znikło.

I nie ma śladów na asfalcie.
Obcas nie robi żadnej rysy.
Choć w głębi ciągle serce bije,
to jego rytmu nie usłyszysz.

Anatomia

Więc po co?
Skoro w głowie są tylko słowa,
myśli luźne.
Lotem motyla,
stos kamieni poruszony.


A jednak drgnęły.

Szelestem piasku.
Przywołując nieznane
uderzają o siebie.
By ruszyć,
nie zatrzymać się już.

Mocy swej nie utracą.
Po wtóre ożywione
twoim spojrzeniem.
Nowy układ,
inne znaczenie.

Więc, po co?
Rzucam je wciąż
w tej potrzebie.
Patrząc jak rosną
w sercu twym.

Dla myśli luźnej.
Lotem motyla poruszonej,
Może wiesz?
Co czuję?
O czym nie wiem?

wtorek, 2 maja 2017

Dobranoc

Korektorem

Tylko białe linie.
Tam, gdzie spisałem marzenia.

Ślady po słowach,
zamalujesz kłamstwem.
Następna pokuta za grzechy.
Moje?
Nie, wydumane.
Widoczne zmieszaniem.

Pocałunkiem na usta kładziesz.
I tylko dżem jakiś gorzki,
kanapka nie syci.

Niepewny, własnymi myślami.
Kolejny kamień zawijasz w aksamit.
A jednak ciąży.

Materia gładka nie zwodzi,
lecz jeszcze pozwala się łudzić.
Wyrzuty mojego sumienia?
Spróbuj je znowu obudzić.

Gdy do snu się kładę.

Zagadka

Życie wciąż się upiera, aby brać je na serio.
Chociaż próbuję zwolnić, wrzucić czasem na luz.
Poszybować swobodnie, między niebem a ziemią.
Jednak siłą ciążenia zatrzymuje mnie grunt.

Niby biegnę swobodnie, gdzie poniosą mnie nogi.
Jednak patrzę roztropnie, by nie upaść na twarz.
Choć tak piękne są drzewa, które rosną wzdłuż drogi.
O rozrosłe korzenie się potykam nie raz.

Ale jednak wciąż biegnę, chociaż czasem to boli.
Myśląc, dokąd prowadzi ten nieznany mi szlak?
Popędzany przez życie, czy się dałem zniewolić?
Czy się tylko rozpędzam, by pofrunąć jak ptak.

Co?

A gdy już będę umiał pisać wiersze,
czy słowa przyjdą same?
Nie zapraszane,
odnajdą w wersach położenie.
Tworząc znaczenie, gdzie go nie ma.

Cóż więcej trzeba?

Tylko czy ja tam jeszcze będę?
Czy będą słowa potrzebować,
mego spojrzenia?
I czy zatęsknią gdy odejdę?
Opiszą łzy i przerażenie,
brakiem istnienia.

sobota, 29 kwietnia 2017

"Dłonie"

Jeszcze niedawno kciuk ssałeś.
Matka zmieniała pieluszki.
Jej ciało mocno ściskały,
twoje różowe paluszki

Minęło tylko chwil kilka,
gdy w nieporadnych dłoniach.
Uczyłeś się łapać piłkę,
bawiąc się z ojcem na Błoniach.

Czas mijał...

Pamiętasz jeszcze te chwile,
kiedy spotkały się wasze ręce.
Wyszły z kokonów pierwsze motyle.
Było ich więcej, coraz więcej.

I drżały palce, jak od gorączki.
W chwili tak ważnej podniosłej.
A ty w panice szukasz obrączki,
myśląc że jej nie przyniosłeś.

Czas mijał...

Tak spracowały się twoje dłonie,
budując przyszłość dla dzieci.
One musiały karmić i chronić,
ale głaskały też przecież.

Czasem opadły w bezsilnym geście,
wraz z utracona nadzieją.
Ale nie mogły odpocząć jeszcze,
bo po to w końcu istnieją.

Czas płynie...

Patrzysz na palce silne, sękate.
Czas wyrył bruzdy na skórze.
A twoje dłonie wciąż życie łapią,
by zostać tu jak najdłużej.


Czas...

Percepcja

Kiedyś tak trudno było odejść,
a dzisiaj się nie musisz trudzić.
Wystarczy tylko wcisnąć guzik,
żeby unikać innych ludzi.

Czy można spojrzeć inaczej?
Poczuć ten świat co nie istnieje?
Wiedząc, że ktoś naprawdę płacze
i czując szczęście gdy się śmieje.

Uczuć synapsy zagubione,
kiedy nie widzisz już człowieka.
Swą władzę masz przed monitorem,
ale przed światem wciąż uciekasz.

I jeszcze kilka słów w okienko,
żeby zagłuszyć własną duszę.
A komuś właśnie serce pękło.
Nie myślisz o tym........
............a ja muszę.

Chwast

Tylko dwa listki gdy się narodził.
Ziarno upadło na żyzną glebę.
Wśród łanów zboża powoli wschodził,
dla swego miejsca pod wspólnym niebem.

Jeszcze tak słaby lecz szybko wzrastał.
Czerpał swą siłę z mocnych korzeni.
Złoty łan zboża lśnił w słońca blasku,
a on bezwstydny śmiał się zielenić.

I choć niewiele było mu trzeba,
pozazdroszczono mu żyznej gleby.
Światła i wody wspólnego nieba,
ciągłego wzrostu zwykłej potrzeby.

Więc trzeba wyrwać zadeptać chwasta
i złe intencje można przypisać.
Gdy zboże równo zagon porasta.
Ten się nie zmieni, wszystko mu zwisa.

I bez znaczenia jest drobne kwiecie,
tak urokliwe na tle zieleni.
Przyjdzie esteta i chwasta zmiecie,
by nie zabierał miejsca na ziemi.

Lecz co się stało? Chwast się rozpłożył
nisko przy gruncie zielenią liści.
I tylko mocniej kolce rozłożył.
Bezwstydnie czeka, by znowu przyszli.

Mucha

A muchy są wredne, mówisz.
Mnożą się bezwstydnie.
Białymi larwami
w odpadkach
pięknego świata.

Przepoczwarzy się taka
i lata.
To tu, to tam.
Nieważne.

Nie możesz mnie złapać!
Powyrywać skrzydełek i nóżek.
Z zaciętością i pasją
godną rzeczy wielkich.
Z żałosną packą w dłoni,
gonisz.

Mucha.
Taka prosta i doskonała.
Lepiej przystosowana,
by żyć.

Galernicy ( ku czci ofiar portali literackich )

Smutek, nie po to by nim żyć.
Tylko na chwilę zatrzymać w zadumie.
Kto płakać szczerze nie potrafi.
Uśmiechać również się nie będzie.

A więc się bawię plotąc słowa,
by umysł zająć dla wytchnienia.
A w przerwach czytam cudze wiersze,
te lepsze przecież innych nie ma.

Widzę radości i dramaty
jak biją w oczy z monitora.
Słowa głębokie, znów ktoś batem
swojego ego skomentował.

Oczy odwracam, patrząc w gwiazdy.
Jazgot straszliwy jednak słyszę.
To bólem wyje tu wiersz każdy.
Kiedy katują go klawisze.

Porządki

Delikatnie wymiatam z kątów
kłaczki kurzu, opadłe wspomnienia.
Których nie chce zbyt mocno poruszyć,
by zachować sterylność spojrzenia.
Gdzieś pod szafą drobne koraliki.
Łzy zastygłe, gdy zerwałem sznurek.
I zaduma nad małym guzikiem
Życie strzępki, podarte koszule.
Mroczna mantra powtarzana w ciszy,
której nikt przerywa swym krzykiem.
Drobne gesty przepełnione bólem.
Nad kłaczkami, zerwanym guzikiem.
Więc nieśpiesznie tutaj sobie sprzątam
i z pietyzmem parkiet poleruję.
Porozrzucam znów kłaczki po kątach.
Dzięki temu rozumiem co czuję.

czwartek, 27 kwietnia 2017

Pająk

Ze szpary pod biurkiem patrzał,
gdy brałem się za pisanie.
Na swoich ośmiu odnóżach,
zaczął wędrówkę ku ścianie.

Tak duży, czarny, włochaty,
że mógłby budzić odrazę.
Mnie jego widok ucieszył,
więc zerkam nań raz za razem.

Czekam aż dojdzie do ściany.
Czy będzie szedł po niej w górę?
To stara ludowa wróżba.
Dzisiaj jej nie mam za bzdurę.

Więc wędruj mój przyjacielu,
czarna iskierko nadziei.
Da los, że twoja wędrówka,
coś w życiu moim odmieni.

Autoportret

Wśród wielu barw najmocniej czerwień i błękit lubię.
Żółty się słońcem kładzie na biel płótna sztalugi.
A jednak autoportret szary jest coraz bardziej.
Wybaczcie mi więc proszę ten wstęp cokolwiek przydługi.

Jedynej barwy szukam ciagle na swej palecie.
Tuby powyciskane, w powietrzu woń tempery.
Może kiedyś ją znajdę. By w swym autoportrecie,
odcieniami szarości wydobyć kolor szczery.

On to pasje wyrazi śmiałym pędzla porywem.
Nada wyraz postaci, by nie była nijaką.
Ale jak do tej pory, zawiedzionym prawdziwie.
Widząc efekt swej pracy i swą twarz właśnie taką.

Eol

Mimo wszystko.

Jednak słońce wzeszło.
Gdy przekroczyłem bariery.
Przecież musiałem.
Choć lękam się groźnego pomruku.

Jeszcze nie przeszło.
Jednak spojrzałem głębiej wtedy.
Cyklon poznałem.
Siłę jego nie słysząc już huku.

A niebo ponad takie błękitne.
Choć wokół tylko chmur ściany.
Jakby zebrały się myśli wszystkie.
I w środku ja zadumany.

Wiruje wiatrem porwane życie.
Tak prowadzony gdzieś zmierzam.
Patrzę na skutki w lęku zachwycie.
Lecz czy to ja tak uderzam?

Tylko ten cyklon, on daje siłę.
By się nie godzić z miernotą.
Nie raz upadłem, jednak przeżyłem.
Nie wiem, czy właśnie po to?

( by dać nadzieje na lepsze
gdy delikatnym zefirkiem
jak dotyk ciepłe powietrze
i zapominasz na chwilkę )

Właściwie po co przybyłem?
Może kiedyś odejdę?
Jednak już zwyciężyłem.
Kiedy tak z wiatrem biegnę.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Słońce

Nie jest sztuką tworzyć poezję.
A można inaczej?
Przenieść wiersze w życie?
Budząc się widzieć uśmiech
i słyszeć melodię,
tę która w duszy gra.
To sztuka prawdziwa.

Kartki kalendarza wzór układają.
Nawykiem zrywam kolejną.
Po co czekać na cud?
On jest, lecz nie dostrzeżony.
Każdym kolejnym dniem,
wyśpiewanym istnieniem.


Jestem ja
i ty jesteś.
Dla mnie,
dla ciebie.

Miliard lat
słońca dla nas.
Ono dało nam cienie.

Marzenie?

Na granicy nonsensu.

Szaro

Zimne słońce zbyt wolno ożywia kolory.
Dwa plus dwa zgrabiałymi palcami
uszy kaleczy bezlitośnie.
Wynik już dawno był znany
jednak tablica pozostała czarna.
Nie słychać owacji.

Słowa permanentnie przypisane znaczeniom.
Pozbieram drobne dla chęci posiadania.
albo rozrzucę je z uśmiechem
na twoją nową drogę życia.
Patrząc z boku.
jak skwapliwie szukasz ich
pośród ziarenek ryżu.

Pomięte emocje wolno zawijam w węzełek.
Zabiorę je ze sobą nieprzydatne.
Rozłożę na trawie tandetnie zielonej.
By słońce łzy osuszyło,
wiatr rozwiał zwątpienie.
Lecz nie dzisiaj.
może kiedyś.

Rozpakuj prezenty.

sobota, 22 kwietnia 2017

Skarbie

Pierwszym spojrzeniem w oczy,
na życie całe pokochałem.
Owocem jesteś mej miłości.
I miłość w Tobie pozostała.

Ten pierwszy uśmiech, pierwszy krok.
Ciągle tak żywe są w pamięci.
Bo jesteś szczęściem.
Każdy skarb dla tego szczęścia
bym poświęcił.

Jeszcze dojrzewasz w brzasku dnia.
Dobro i zło całego świata.
Z wolna poznajesz.
Tak ten świat, czasami ludzkie
losy gmatwa.

I choć nie wiele na ten szkwał
zaradzą moje silne ręce.
Pójdziesz w świat śmiało
(widzę więcej)
dumą wypełnisz ojca serce.

A teraz strzeż swojego snu.
Niech on ukoi smutne myśli.
Masz jeszcze czas.
A kiedyś tak,
Otrzymasz to, co sobie wyśnisz.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Po prostu.

Waniliowy płatek śniegu,
gdzieś w kąciku ust.
Dobry pomysł na wiersz,
jeszcze lepszy na życie.
A gdyby się wzniósł?
Wyżej, swobodniej, no wiesz.
W słowach prostych
jak ta łza na Twoim policzku.
Lecz bez słów spojrzeń rozmowa.
Dotykiem zgaszone zwątpienie.
Jestem tu, no wiesz.
Po prostu jestem.

Dla Ciebie.
Przez Ciebie.
Dlaczego wiem
i po co wiem.

A czego nie wiem?

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Twarze

Czy każdy ma prawo do szczęścia?
Bo skoro tak wiele ma twarzy,
nie łatwo odgadnąć właściwą.
By ran nie zadawać wśród marzeń.

Czy każdy ma prawo do szczęścia?
Budując swe rajskie ogrody,
świat niszcząc. Nie zauważysz,
że nie ma już słów dla ugody.

Impulsem sen nagle przerwany.

A gdyby tak, pozytywnie.
Bo jeszcze jest piasek na plaży.
A każdy ma prawo do szczęścia
i do spełnienia swych marzeń.

Jak ścieżki w tym gęstym lesie.
Krzyżują się, rozbiegają
i gonią za własnym szczęściem.
Znaczenia znów słowom nadając.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Starość

Jeszcze niedawno nie widziałam wcale.
Tak obojętni, prawie przeźroczyści.
I w myślach moich odsuwani stale.
Ludzie, co wcześniej niż ja na świat przyszli.

W płowym sweterku maleńka staruszka,
co dźwiga w ręku prawie pustą siatkę.
Skrajem chodnika sunie tak cichutko.
Niosąc jej ciężar, jakby sił ostatkiem.

A popatrz tamta,wciąż zmaga się z wiekiem.
Zmarszczone usta, nazbyt karminowe.
Ciuszki zbyt skąpe i spojrzenie lekkie.
To na jej widok, stukają się w głowę.

Tamta przed sklepem trochę nazbyt tęga,
lecz przy swej tuszy zażywna niezwykle.
Krzyczy na kogoś lecz on się nie lęka.
Znów oszukana, czyż to nie jest przykre?

Stojąc przed lustrem, czego tak się boję?
Jaka myśl straszna w mym sercu się kryje?
Choć młoda jeszcze, to już w progu stoję.
Którą z nich będę? Jeżeli dożyje?

niedziela, 9 kwietnia 2017

Bigos.

Oddech ostatni
i życie uszło.
Tym co przybyli
smutno i pusto.
Poczucie chwili.

Deszcz ciężko pada.
Ziemia oblepia szpadel.
Jeszcze słów kilka powiedzą.
Odejdą przed obiadem.

Później dół zasypię.
Chwilę podumam nad losem.
Wypalę papierosa.
Tramwajem do domu pojadę.


I zasnę nad bigosem.

Ludzie za drzwiami.

Ja. Zbawiciel...
Otwieram dla was szeroko serce,
płacząc nad każdym problemem.
Poświęcam czas, życie.
Dla was,
bo nie potrafię dla siebie.

Całymi dniami...
Jak opętany treścią słów waszych
myślę, rozważam, głęboko wnikam.
Dla fascynacji waszą psychiką.
Choć w strzępach własna psychika.

Ekshibicjonizm...
Myśli tak mrocznych, bez wstydu.
By czuć się silnym, chwila wymaga.
Przeciw własnej słabości,
siły mirażem.
Krzyczy pozorna odwaga.

Za monitorem...
Świat w którym jestem bogiem.
W który uciekam nie czując trwogi.
I tylko lęk,
by drzwi otworzyć.
Bojąc się rzeczywistej drogi

Więc wracam...
Serce otwieram szeroko!
Prawdy świata odkrywam!
DLA WAS !!!
Internet błogosławiony!
Domena szczęśliwa!

A życie?

Biegnie gdzieś obok.
Zbyt szare i pospolite,
by się nie brzydzić.
Nie mam w nim miejsca,
dla siebie.

Martwi dla świata, choć żywi.

Choć opowiem ci bajeczkę.

Mówisz, wiersze są infantylne.
Ma być mocno, niech będzie.

Pamiętasz jeszcze swą matkę?
Z jej opuchniętym policzkiem.
I tę nieszczęsną szafkę,
W którą już nikt nie wierzył.

Ojca pijackie wycie,
gdy go z domu zabrali.
Jego świt bez przyszłości
bo za mocno uderzył.

Pierwszy raz, bez miłości.
Gdy cuchnącym oddechem
ojczym zamknął twe usta,
tłocząc ból w twoje ciało.
I ten krzyk przed ucieczką,
który jeszcze nie przebrzmiał,

Nigdy jak ty nie będę!!!
Nigdy nie będe!!! Mamo!

Potem poznałaś jego,
świat przed tobą otworzył.
Ciepły dom?
Czy tworzycie rodzinę?

Tak. Nieważne co myślą,
gdy na róg cię przywozi.
Bierzesz dwieście
za każdą godzinę.

Widzę jak się uśmiechasz
kiedy słyszysz te słowa.
Jesteś twarda.
Potrafisz być twardą.

Proszę oto twój banknot.
Zasłużyłaś na niego.
Swoim życiem,
naiwnych pogardą.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Łowy

Jeszcze słyszę muzykę,
co gra ciągle w dolinie.
Opuściłem ją wczoraj,
dosyć mając podniety.
Od ust Twoich jak koral,
co natchnieniem poety,
Słodkiego smaku malin,
nie poczułem niestety.

Już odszedłem daleko,
by dla zgiełku i troski.
Za nic mając schronienie
w Twoich czułych ramionach.
Nieprawdziwe kolory
z Twej fałszywej palety.
Wszystko uciekło z wiatrem,
wciąż gnającym przez pola.

Znowu pędzę z tym wiatrem,
co mnie niesie przez życie.
Dusza wilka, już żalu nie czuje.
Twoje sidła zawiodły.
Jeszcze żegnasz mnie wzrokiem.
Szukasz ofiar?
Ja także poluję.

środa, 5 kwietnia 2017

Album

Miałem wiersz napisać, jednak czasu mało
i właściwie nie mam nic do powiedzenia.
Chciałem znaleźć zdjęcie, lecz się zapodziało
i ja się zgubiłem we własnych wspomnieniach.

Urywki snu widzę na albumu stronach.
Chociaż nie wiem jeszcze czy już się zbudziłem.
Gdy siebie samego ciągle chcę pokonać.
Wstecz patrząc na wszystko, co dotąd stworzyłem.

A przyszłość niepewna bólem naznaczona.
Gdy nie ma powrotu do wczorajszych marzeń.
Choć jeszcze opowieść nie jest zakończona.
Czy czas się obudzić i już się zestarzeć?

Album więc zamykam od myśli ponurych
i spoglądam w okno tak bardzo samotnie.
Bo pragnę byś ze mną patrzała na chmury,
na świat co się budzi i znów w deszczu moknie

Deszczowo

Deszcz ciągle pada błękitnymi łzami.
Ludzie odeszli gdzieś w pusty korytarz.
Najlepsze chwile wielkimi krokami
zapadły w przeszłość, o którą nie pytasz.

Wczoraj w noc mroźną przy blasku księżyca,
pomiędzy drugą a trzecią godziną.
Wszystkie życzenia, te których nie schwytasz
już drogą mleczną w mroczną przestrzeń płyną.

Tak wąska linia jest do nienawiści.
Lecz kto ją czuje, ten nigdy nie kochał.
Po co tu byłaś? Uspokoić myśli?
Ja już nie płaczę, już nie będę szlochał.

Tak ciągle boli, ale jednak żyje.
Widzę jak księżyc pośród drzew się chowa.
Zimny deszcz pada, krople jego piję.
Zbudzi się wiosna i zacznę od nowa.

Poranek

Dłonie opadły bezsilne.
Głowa nie może być bardziej pusta,
dno przyszło tak łatwo.
(wnioski o uwolnienie od cierpień
należy składać w sekretariacie
przed świtem)
Rybimi ruchami otwierając usta,
oczy coraz bardziej szkliste
w modlitwie.
Samotna ikona w opuszczonej cerkwi
patrzy ze spokojem
na odsłonięty brzuch.
Płynę od siebie
do słońca
w witraża szybkach rozbitych.
Ostatnią zielenią brzóz.

wtorek, 4 kwietnia 2017

Schronisko

Spójrz proszę, jakie stare psisko.
Zębów już nie ma, sierść zmierzwiona.
Staruszek, chyba przeszedł wszystko.
Zlituję się, łagodnie skona.

A w jego oczach jest nadzieja.
Blask jakiś z poza smutku świeci.
Zabawny kiedyś mały szczeniak.
Miał towarzyszem być dla dzieci.

I tak się z nimi zżył przez lata.
Szczęśliwy był, nie zaznał głodu.
Aż go wywieźli na skraj świata.
I wyrzucili z samochodu.

Łasi się ufnie u nóg moich.
A ja, już zastrzyk trzymam w dłoni.
Zaufał choć się ludzi boi.
Zasnął spokojnie. to już koniec.

Ewolucja

Stojąc przed wybiegiem,
przyglądam się małpie.
To trudne, wszystkie takie podobne.
Małpi król siedzi spokojnie.
Iskany usłużnie, czasem warknie.

Co mi tam król?
Ciekawsze te ruchliwe.
Mają swoją hierarchię.

Więc jest, właśnie biegnie.
Małpiemu dziecku owoc porwała.
Szczerzy zęby, dowodem swej władzy.
Chyba coś tu znaczy krzykliwa ?

Jak wiele krzyku narobiła?
Zwróciła na siebie uwagę.
Z końca wybiegu do niej
zmierza, rosła samica alfa.

Krzyk przycichł. Spojrzenie nieśmiałe;
szczekiem krótkim spłoszone.
Skuliła się, owoc oddała.
Poddańczo wypina pośladki.

Coś mówiłeś Darwinie?