O mnie

Moje zdjęcie
Czasem wierząc w ideały tracimy marzenia.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Dom twojej duszy.

tak łatwo mur postawić
kilka cegieł trochę zaprawy
od świata odciąć się kwadratem
po to by czuć się bezpiecznym

mówisz

mój dom jest moją twierdzą
najlepiej bez okien i drzwi
wróg nie wejdzie by zranić
oko złe duszy nie dostrzeże

płaczesz

odcinasz się w swojej celi
zamurowując ostatnie okienko
w szparach kruszone szkło
intruz już się nie przedrze

czekasz

nie czujesz się bezpiecznie
wśród myśli samotnych wrogich
które wypełniły przestrzeń
nadzieja ktoś jednak uwolni

krzyczysz

lecz nikt nie usłyszy

piątek, 6 stycznia 2017

Wtedy




Wtedy gdy już dorosnę, stanę się taki poważny.
Porzucę swoje fantazje, na bok odstawię marzenia.
Dzień każdy będę poświęcał sprawom istotnym i ważnym.
Czasu nie będę marnował na myśli bez znaczenia.

I nie położę się w trawie, by słuchać grania świerszczy.
Niczego nie zostawię, by biegło własnym torem.
A będę miał ambicje najlepszym być, zawsze pierwszym.
Lecz gwiazd nie będę widział, słońca zachodu wieczorem.

Czy kiedyś w końcu dorosnę? Pytanie pozostawię.
A może w swoim życiu dawno dorosły już byłem?
W żywotach swych zamknięci, jak niewolnicy prawie.
Nie mogą znaleźć szczęścia, co go szukają na siłę.

Dzieło stworzenia

Wszystko zaczęło się tak niewinnie
w rogu pokoju gdzieś pod sufitem.
Na wzór spirali trzy proste linie.
Jak ma zrozumieć kto nie był przy tym?

Świat materialny nagle zwariował,
znane płaszczyzny wolno znikają.
I tylko czeluść zimna surowa.
Nie ma oparcia dla nóg i ramion

I jeszcze nie wiem czy ja istnieję.
Przecież właściwie są tylko myśli,
więc najpierw tworzę wodę i ziemię.
By położenie swoje określić.

Zapalam gwiazdy na firmamencie.
Już nad wodami go zawiesiłem.
Nowe szczegóły coraz ich więcej,
teraz rozumiem po co przybyłem,

Słońce rozpalam by zajaśniało.
Dodaję księżyc by niósł nadzieje.
A jednak ciągle czegoś tu mało,
ktoś musi wiedzieć że Ja istnieję.

Więc wymyśliłem sobie rośliny
i te ruchliwe wśród nich zwierzęta.
A potem Ciebie stworzyłem z gliny,
by ktoś w niedzielę o Mnie pamiętał.

czwartek, 5 stycznia 2017

Cela

kontemplując raz setny
ściany celi
zamknięte jej prostą formą
liczba zgłosek
rytm cegieł zachowany
drobne rysy
czerwienią znaczone
paznokciami wydrapałem
tynk odpadł
wciąż trwam pozostałem

łypiesz złym okiem
bezpieczny drzwi stalą
twe kroki echem
tak długi korytarz
odchodzisz
wściekłość oddalam

w oknie za kratą
błękitne niebo wolne obłoki
i ja z nimi

zostajesz z tą ścianą
i nie ma mnie tu
choć jestem

Mały książe.




Wciąż widzę Ciebie na tych schodkach...
W Małego Księcia zapatrzeni.
Pragniemy własną róże spotkać.
Choć tyle kwiatów jest na ziemi.

Dać bezpieczeństwo i opiekę.
Choć czasem tyle to kosztuje.
Podobno mądrość idzie z wiekiem.
Czy mądry ten co nic nie czuje?

Gdzieś pośród gwiazd planeta mała.
Dziś mały książe tam samotnie.
Nawet nadzieję odebrała.
Róża co w innym stoi oknie.

A on na schodki znowu przyszedł.
Bo cierń wciąż serce jego kłuje.
I tylko jedno chce usłyszeć.
A kto się mną zaopiekuje?

Bo by być księciem trzeba siły.
Kiedy się własną róże spotka.
A jego już się nadwątliły.
Jedynie smutek w sercu został.

Lecz chociaż kwiatu mu brakuje.
To się uśmiechnie i odejdzie.
I nawet jej nie pocałuje.
Bo przecież kiedyś lepiej będzie.

środa, 4 stycznia 2017

Placki

miło
drzwi otwieram
uśmiech widzę
ciepło
w usta całuję
radość czuję
przytulnie
gdy mówisz
smażymy placki
choć szaro było
dziękuję
to takie proste

wtorek, 3 stycznia 2017

Sękaty





Można piaskiem po oczach!
Po cholerę są takie niebieskie!

Wykolejone myśli co szlaku nie widzą,
brzydzą się prostoty otwartej.
Jeszcze głębiej! Głębiej!
Ostrze nazbyt krótkie,
serca nie dosięgnie.
Może język utnie?
Jęk bezmyślny, zwierzęcy
co ma melodię zagłuszyć.

Po co gra ta muzyka?
Gdy w taniec nie mogą ruszyć
nogi siermiężnie obute?
Wciąż siłą rytm wybijają.
Raz! Dwa! Lewa! Lewa!
Zginą ci co odstają,
przywiązani do myśli.

A on się złamać nie dał.
Zbyt twardy był, zbyt sękaty.
Konary sięgały nieba.
Korzenie w ziemię tak wrosły.
Rytmu ich marszu się nie bał.
Śpiewał, a głos miał donośny!

Nie lękał się ciężkich butów,
ni nosicieli ich buty.
Tak wolny stojąc, umierał.

Na przekór...

Dla gwiazd śpiewał.

Dla ludzi głuchych.

Po za czasem i przestrzenią.

myślami Cię dotykam coraz odważniej namiętniej
słodki smak malin czuję nabrzmiałych od słońca
gorąco
kiedy i gdzie to było

wiatr śniegiem wciąż próbuje zasypać marzenia
mgłą lepką ciężkie chmury przylgnęły do ziemi
a mnie jest gorąco
choć nie wiem
kiedy i gdzie to było

już oczu nie otwieram w szerokie źrenice
nie wpuszczam blasku światła co razi do bólu
zbyt żywe pragnienia
rozkoszy płomieniem
tu i teraz

nam się przydarzyło

Kiedyś

śnieg pada
bohema wciąż szuka granic
piękna teorię rozważa
a ja to wszystko mam za nic
gdy wchodzę w bramy cmentarza

pytasz dlaczego mnie nie ma
co znaczą słów mych dramaty
poszedłem napić się wódki
z grabarzem starym garbatym

niosę w kieszeni butelkę
i szukam go w jakiejś dziurze
znowu szykuje się pogrzeb
ktoś tu zostanie na dłużej

przyszło się komuś pożegnać
na zawsze z tym pięknym światem
a ja napiję się wódki
z grabarzem starym garbatym

za stolik mamy nagrobek
patrzymy na śnieg jak pada
płatki mieszają się z błotem
w grobie nowego sąsiada

też mnie tu kiedyś położą
więc swoją przyszłość rozważam
z garbatym grabarzem wódka
w cichym ustroniu cmentarza