O mnie

Moje zdjęcie
Czasem wierząc w ideały tracimy marzenia.

sobota, 29 kwietnia 2017

"Dłonie"

Jeszcze niedawno kciuk ssałeś.
Matka zmieniała pieluszki.
Jej ciało mocno ściskały,
twoje różowe paluszki

Minęło tylko chwil kilka,
gdy w nieporadnych dłoniach.
Uczyłeś się łapać piłkę,
bawiąc się z ojcem na Błoniach.

Czas mijał...

Pamiętasz jeszcze te chwile,
kiedy spotkały się wasze ręce.
Wyszły z kokonów pierwsze motyle.
Było ich więcej, coraz więcej.

I drżały palce, jak od gorączki.
W chwili tak ważnej podniosłej.
A ty w panice szukasz obrączki,
myśląc że jej nie przyniosłeś.

Czas mijał...

Tak spracowały się twoje dłonie,
budując przyszłość dla dzieci.
One musiały karmić i chronić,
ale głaskały też przecież.

Czasem opadły w bezsilnym geście,
wraz z utracona nadzieją.
Ale nie mogły odpocząć jeszcze,
bo po to w końcu istnieją.

Czas płynie...

Patrzysz na palce silne, sękate.
Czas wyrył bruzdy na skórze.
A twoje dłonie wciąż życie łapią,
by zostać tu jak najdłużej.


Czas...

Percepcja

Kiedyś tak trudno było odejść,
a dzisiaj się nie musisz trudzić.
Wystarczy tylko wcisnąć guzik,
żeby unikać innych ludzi.

Czy można spojrzeć inaczej?
Poczuć ten świat co nie istnieje?
Wiedząc, że ktoś naprawdę płacze
i czując szczęście gdy się śmieje.

Uczuć synapsy zagubione,
kiedy nie widzisz już człowieka.
Swą władzę masz przed monitorem,
ale przed światem wciąż uciekasz.

I jeszcze kilka słów w okienko,
żeby zagłuszyć własną duszę.
A komuś właśnie serce pękło.
Nie myślisz o tym........
............a ja muszę.

Chwast

Tylko dwa listki gdy się narodził.
Ziarno upadło na żyzną glebę.
Wśród łanów zboża powoli wschodził,
dla swego miejsca pod wspólnym niebem.

Jeszcze tak słaby lecz szybko wzrastał.
Czerpał swą siłę z mocnych korzeni.
Złoty łan zboża lśnił w słońca blasku,
a on bezwstydny śmiał się zielenić.

I choć niewiele było mu trzeba,
pozazdroszczono mu żyznej gleby.
Światła i wody wspólnego nieba,
ciągłego wzrostu zwykłej potrzeby.

Więc trzeba wyrwać zadeptać chwasta
i złe intencje można przypisać.
Gdy zboże równo zagon porasta.
Ten się nie zmieni, wszystko mu zwisa.

I bez znaczenia jest drobne kwiecie,
tak urokliwe na tle zieleni.
Przyjdzie esteta i chwasta zmiecie,
by nie zabierał miejsca na ziemi.

Lecz co się stało? Chwast się rozpłożył
nisko przy gruncie zielenią liści.
I tylko mocniej kolce rozłożył.
Bezwstydnie czeka, by znowu przyszli.

Mucha

A muchy są wredne, mówisz.
Mnożą się bezwstydnie.
Białymi larwami
w odpadkach
pięknego świata.

Przepoczwarzy się taka
i lata.
To tu, to tam.
Nieważne.

Nie możesz mnie złapać!
Powyrywać skrzydełek i nóżek.
Z zaciętością i pasją
godną rzeczy wielkich.
Z żałosną packą w dłoni,
gonisz.

Mucha.
Taka prosta i doskonała.
Lepiej przystosowana,
by żyć.

Galernicy ( ku czci ofiar portali literackich )

Smutek, nie po to by nim żyć.
Tylko na chwilę zatrzymać w zadumie.
Kto płakać szczerze nie potrafi.
Uśmiechać również się nie będzie.

A więc się bawię plotąc słowa,
by umysł zająć dla wytchnienia.
A w przerwach czytam cudze wiersze,
te lepsze przecież innych nie ma.

Widzę radości i dramaty
jak biją w oczy z monitora.
Słowa głębokie, znów ktoś batem
swojego ego skomentował.

Oczy odwracam, patrząc w gwiazdy.
Jazgot straszliwy jednak słyszę.
To bólem wyje tu wiersz każdy.
Kiedy katują go klawisze.

Porządki

Delikatnie wymiatam z kątów
kłaczki kurzu, opadłe wspomnienia.
Których nie chce zbyt mocno poruszyć,
by zachować sterylność spojrzenia.
Gdzieś pod szafą drobne koraliki.
Łzy zastygłe, gdy zerwałem sznurek.
I zaduma nad małym guzikiem
Życie strzępki, podarte koszule.
Mroczna mantra powtarzana w ciszy,
której nikt przerywa swym krzykiem.
Drobne gesty przepełnione bólem.
Nad kłaczkami, zerwanym guzikiem.
Więc nieśpiesznie tutaj sobie sprzątam
i z pietyzmem parkiet poleruję.
Porozrzucam znów kłaczki po kątach.
Dzięki temu rozumiem co czuję.