O mnie

Moje zdjęcie
Czasem wierząc w ideały tracimy marzenia.

środa, 21 czerwca 2017

Pogodnie

A co mi tam zimny deszcz?
Kiedy czytam że tęsknisz.
I w sercu rodzi się wiersz.
Najgorętszy, najszczerszy.

Pośród liści pożółkłych,
znów kwiaty rozkwitają.
Ptaki co odleciały,
świergotem powracają.

Promienieje uśmiechem
twarz od promieni słońca.
Kocham każdym oddechem,
miłość moja gorąca.

Miłość moja szalona.
Co nam daje nadzieje?
Trudy wszystkie pokonam,
by znów odnaleźć Ciebie.

Jakie piękne marzenie
do snu mnie ukołysze?
Lecz czy jeszcze istnieję?
Skoro do mnie nie piszesz?

Sens

Pomiędzy słowami są puste przestrzenie,
dla własnych kreacji.
Litery jak gwiazdy powiązane z ziemią,
siłą grawitacji.

Choć każda z osobna nie niesie znaczenia,
łącząc w gwiazdozbiory.
Własnym rozumieniem sensu ich istnienia,
powstają utwory.

Patrz w niebo.
Już księżyc zachodzi.
Dzień nowy,
słońca blaskiem wstaje.

Nadzieją nazwane,
żegnają się z nocą.
Gwiazdy.

Którym sens nadajesz.

Pompeje

Jaka cudowna jest ta biel...
Gipsem zamknięte chwile.
Co po nich pozostało?
Puste przestrzenie.

Karmiąc piersią swe dziecię,
myślałaś o przyszłości.
Trwożnie pod kominem boga,
którego ciało drżało.

Na jednym posłaniu
w objęciu twym.
Życie cudowne, nowe
słońcem jaśnieje.

Gdzie są?
Troski, nadzieje?
Gdzie mąż twój?
Gdzie twoja rodzina?

Śmierć gwałtowna
wszystko zatrzymała.
Dając wieczność,
zabierając jutro.

A ja? Patrzę.

Jaka cudowna jest ta biel...
Nic więcej nie zostało.

Córce, o kwiecie albo ptaku.

W świecie na rzeczach skupionym,
gdzieś mały kwiat zaginął.
Utracił słońca promień.
Cicho w nicość odpłynął.

Nikt tego nie zauważył,
za potrzebami wciąż gnając.
I łzy nie było na twarzy.
I ziemi nie zatrzymano.

Jedynie ptak co na drzewie,
którego już nikt nie słuchał.
Nutą żałości w swym śpiewie,
krzyczał na ludzkość głuchą.

A ludzkość pędzi jak ślepa,
za potrzebami wciąż gnając.
Nie dostrzega już ptaków
i kwiatów gdy umierają.

Plaża

Leniwy czas wolno płynie,
po linii bioder sąsiadki.
Zadumał się na chwilę,
zajęty bikini skrawkiem.

Minuty brązem odmierzam.
Ciało przy ciele pot rosi.
Fantazje ciepłem zbudzone.
Może na kocyk się wprosić?

Oczy rozkoszą słońca mruży.
Chętnie z ust rozkosz spiję.
Najlepiej pójdę się pomoczyć.
Nim udar jakiś mnie zabije.

Grad

Drobne białe kuleczki,
spękane doświadczeniem.
Na ziemię spadają z impetem.
Dzwonią o dach blaszany.
Pod który uciekłem przed bólem,
chłodnymi ciosami zadanym.

Patrzę,  słucham w zachwycie.
Siły żywiołu się lękam.
Lecz mnie pociąga skrycie
moc która chaos ten tworzy.
Co lodu korali dywan
na czerni asfaltu kładzie.
Jedna trwoga i piękno.

Wiatr już chmury odgania.

Grozy wrażenie przemija.
Tylko chłodne powietrze
po burzy tak krystaliczne.
Cisza jaka gwałtowna.
Letniego słońca promienie
znów myśli moje ogrzeją.
Jeszcze refleksy w kałużach
zostały.

I to wspomnienie.