Tam z kolorowych marzeń, co nie dotrwały spełnienia.
Miliardy małych kropelek, gdy bańki się rozprysły.
Na projekcje umysłu, zmiażdżone siłą ciążenia.
Spadając w czeluść czarną, jeszcze na chwilę rozbłysły.
Blaskiem swym wypalając piętno na sensie istnienia.
Nie ma już nawet ich cienia, pozostaje czas przyszły.
I cały kosmos wewnętrzny, gotów do wypełnienia.
Zapalasz kolejne gwiazdy na moim nocnym niebie.
A ono jeszcze piękniejsze gdy wznoszę wzrok do góry.
I z coraz większą siłą przyciągasz mnie do siebie.
Pozwoliła mi miłość, wyrwać się z czarnej dziury.