Poblask mdławy w zaoranej skibie.
Ciemnym pasem śpiący las mnie woła.
Lodu igły wiatr gna przenikliwie.
Noc tak jasna prawie poetycka,
lecz nie daje natchnienia niestety.
Kiedy życie zbyt mocno przyciska,
bo półśrodki i pół amulety.
Żywy płomień on zawsze goreje.
Przymus biegu bez celu i drogi.
I ja, świadom że cel ten istnieje.
W pustkę życia rzucony odłogiem.
Więc go szukam wśród zmarzłego rżyska.
Uniesiony moim wilczym wyciem,
ruszam naprzód by zęby zaciskać.
Bardziej gotów na spotkanie z życiem.
Noc tak jasna prawie poetycka,
lecz nie daje natchnienia niestety.
Kiedy życie zbyt mocno przyciska,
bo półśrodki i pół amulety.
Żywy płomień on zawsze goreje.
Przymus biegu bez celu i drogi.
I ja, świadom że cel ten istnieje.
W pustkę życia rzucony odłogiem.
Więc go szukam wśród zmarzłego rżyska.
Uniesiony moim wilczym wyciem,
ruszam naprzód by zęby zaciskać.
Bardziej gotów na spotkanie z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz